Obleśna maso, zgniła resztko godności
Samoistnie zlepiająca swoje cząstki
W obrzydliwie żałosnej próbie
Wykonywania procedury egzystencji
Jak ludźmi nazywać się śmiecie
(Jeśli w ogóle to ma dla was znaczenie)
Kurwa, nawet podstaw nie rozumiecie
Waszym celem jest tylko duszy uśmiercenie
Tworzycie "świat" którego fundamenty
Są makabrycznym szyderstwem z cnót
Ale ja się nie śmieje, krew po mojej spływa twarzy
Nie moja, gnoju...zresztą i ty następny poczujesz mój knut
Pełzniesz więc, maso, po ołtarzu prawdziwego życia
Chcąc być chociażby tym miękkim zegarem
Którego rozpadające się kościane wskazówki
Przeobrażając się w proch skazane są na zagładę
Chciałbyś usłyszeć , że gardzę twoim życiem
Uwierz mi, albowiem pogarda jest słaba i obojętna
Jedynie mą kamienną twarz wzbudzisz błaganiem
Zrozum to w końcu cząstko nieszczęsna
Zapierdalasz do domu prywatnego boga
By z innymi marionetkami się solidaryzować
I podczas gdy batem kościoła jest trwoga
Zarządcy świata będą się onanizować
Twoją twarzą-tarczą jest zdjęta skóra
Nakręca cię natomiast perspektyw zbiór pusty
Spróbuj się odłączyć, cząstko, od tej pseudo-matki
A umrzesz przynajmniej godnie i... dołączysz do mnie