Zbylu - Szczyt lyrics

Published

0 131 0

Zbylu - Szczyt lyrics

[Zwrotka 1: Łysonżi] Całe życie pod górkę w drodze na szczyt Jeden bierze to hurtem drugi jedzie pod krzyż Element gry wybrałem własną ścieżkę I nie ćpam proszku, bo po prostu nie chce Zgrzyt. Nie jaram się wspinaczką ty Wbijam na szczyt, więc weź się nastąp Idziemy w miasto, ta, widać jak to idzie Leje się benzyna i jest już na Florydzie Całe życie pod górkę w drodze na szczyt Biorę tytex, bibułkę yy odpada Żyd Łodyga. Nie piszę tekstów jak Cygan czy Krawczyk Nie jestem gwiazdą i nie mam aspiracji łajzo Bo gram w tą grę po swojemu To wciąż świeża krew, więc nic już nie mów Miewam chamski wers, bo nie śpiewam refrenów Nie gramy tu dla sławy ani dla papieru [Zwrotka 2: Proceente] Szczyty, które palimy wyższe są od szczytów gór skalistych Szybki szmal, niekończące się nawijki Wszyscy alpiniści, którzy słuchają nas teraz Uważaj szczawik, bo możesz zjebać się w przepaść Szczyty tego świata kontroluje stąd na miękko Nawet Grubson wpada tu na czerniakowskie ósme piętro Jak człowiek na linie chodzę w tą i z powrotem Psy tylko czekają żebym spadł na mordę To byłby szczyt wszystkiego jak dzwon z meteorytem Wierze, że zły los zawsze minie mnie o centymetr Esz Esz chcesz tu wejść? Ubezpiecz się w PZU Nie wierzysz? Spójrz tysiąc stóp w dół [Skrecze: DJ Slip] *Mogę szerzyć życie będąc na jego szczycie* *To już kolejnych kilka lat jak tu wypruwam sobie żyły* *Wciąż prawdziwy, wciąż prawdziwy* *Piątka dla mych ludzi dla gamoni muka* *Wszyscy alpiniści, którzy słuchają nas teraz* *Wybrałem własną ścieżkę, wbijam na szczyt* [Zwrotka 3: Emazet] Żyjemy w świecie, którego tempo jest dwa razy szybsze niż dźwięk Coraz mniejsze powietrze, komputery brudzą cała przestrzeń Zombie śmigają po mieście jawnie w biały dzień Pokrzywione zajawki, ułamki nas w samych nas mniej Etos herosa już dawno upadł Finansowe narzędzia robią mat w kilku ruchach Nastawieni na utarg mentorzy sprzedają styl Nie ma żadnej instytucji nienastawionej na zysk Słowa o słowach to banialuka Prawie pod szczytem przyjaciele i ty super grupa Daleko od źródła nie skażeni tematem Poza całym tym syfem na tym kończy się jego zasięg Ponad miastem panuje smog Słabi ludzie oraz ich cale zło Widzimy to jego obecność w naszym życiu i walka z nimi to szczyt Nie spadniemy w żadnym przypadku, nie poddamy się im [Zwrotka 4: VNM] Chcę żeby życie było ekstra lekkie jakbym nie spał we śnie Na razie marzę, szczyt marzeń to przestać mieć je Kumasz nie spał we śnie, kumasz przestać mieć je Pierwsze to sen na jawie, drugie nie wiem mieszkam w mieście Gdzie? Albo nie pieprze mieszkam w kraju gdzie Jak to jest nie mieć marzeń wie tylko ten na haju hę Nie chodzi nawet o panny w Dubaju nie Tylko by za M2 banki te nie ścigały Cię 25 lat była kreda na dom robi Jak zwolnią Cię cienko zaśpiewasz jak Bon Jovi To jest zjebane jak klisza nie wywołana w ciemni gdzieś Chuj z tym mogłeś zawsze urodzić się w Kenii gdzieś Mój styl spełnił jedno z moich marzeń dalej mam je Wprzód dziś pcha mnie i dla mnie to nawet fajne Ale szczyt dla mnie w większym mieście Kwitu tu mieć obleśnie Żyć jakbym nie spał we śnie Marzenia chcę przestać mieć je [Zwrotka 5: Green] Drogi na szczyty, żadna z nich nie ma granicy Granda złych przyczyn, zdrowych ludzi, chorych ambicji Ich pierdolonym konkurentem nie jestem Ale jak w końcu wejdę na górę Będę outsiderem na Evereście Z ich drogą mój światopogląd był sprzeczny Opony mózgowe też mają starty bieżnik Byłem pewny o prawdę autorytetów na pętlach Po epitetów armię nie wysyłam kurwa gołębia Jak pytasz mnie czy pamiętam ja pamiętam to bracie Pierwsze strzały na bębnach to się pamięta jak pacierz To nieulotny przepych na kramach w lewym bazarze Gdzie kilka lotnych cieczy zmieniło się na stałe Jeśli nie zrozumiałeś dotknij swojego nadgarstka Zbadaj tętno i nie pierdol, że to tempo to farsa Stawka większa niż życie, na które patrze od zewnątrz Kiedy stoję na szczycie żaden szczyt nie stoi przede mną [Skrecze: DJ Slip]