Nie zabieraj mnie dziś, nie zabieraj mnie nigdy Kurwa... Nad moją głową tkwi bariera tych dni Miałeś wznieść się ze mną, miałaś być tu przy mnie Chciałem mieć niejedno, cała ta nadzieja stygnie I co powiesz mi? Bym zamknął mordę, przestał pisać? Siada mi zdrowie dziś... Skąd ta świata zemsta, pytam?! Nie cierpię, gdy w mej głowie znów się ta jebana bestia rodzi Mało kto wie, że w każdej chwili mogę przestać chodzić! A biegnę jak pojeb, choć więdnę jak jesień I ciągle się boję, co jutro przyniesie Strach o zdrowie matki, kurwa, tak się boję Zimny powiew w obliczu walki, głos się urwał, co jest..? Nie wiem... Nie trafię do celu Nawet po trupach, po moim trupie, nie potrafię, ta czeluść Jest tak głęboka, a ja wojnę z nią przegrywam I o wielu kwestiach nie jestem w stanie wspomnieć chyba Będę musiał kiedyś odejść, więc co znaczy dziś ten moment Będę tu sam skuty lodem, którym mnie uraczy koniec Będe musial podnieść dłonie, będę musiał zamknąć oczy Tylko by tu godnie polec i w tą otchłań twardo wkroczyć Z twarzą... Świadomy, że zrobilem wiele Nie jak ci co tylko marzą, spełniają na siłę cele Których nie wybrali sami, a presja otoczenia A ten wszechobecny stres ja w złoto zmieniam Nazwij mnie smutnym raperem, bo mnie nie zepsuł świat I umiem przelać uczucia szczerze w tym miejscu, ah Nie mów mi, bym uważał z kim tańczę – Danse Macabre Jesteśmy równi wobec niej jak zawsze, naprawdę Dwadzieścia pięć tysięcy dni, czy to wiele? Zanika we mnie chęć, by tu tkwić na czele Już nie marzę o tym, byś mnie znał, respektował Gdy widzę te próżne twarze, które ogarnia szał przez te słowa Chyba nienawidzą szczerości I nie widzą innej opcji, więc tu szydzą, ja mam dość ich Życzę im tej nieświadomosci aż po ich śmierć, bo Lepiej przetrwać w wolności, niż, gdy cię więzi przeszłość Mnie więzi łączą trwale ze strachem przed kostuchą Jad ze mnie sączą, ale wróżę im przyszłość kruchą Bo przyjdzie taki moment, gdy nauczę się mieć wyjebane Pójdę w końcu w drugą stronę, los mi zaszyje rane I nie będzie ściskał mnie za szyję, amen I mam nadzieję, że mnie nie zniszczą te chwile słabości Będę musiał kiedyś odejść, więc co znaczy dziś ten moment Będę tu sam skuty lodem, którym mnie uraczy koniec Będe musial podnieść dłonie, będę musiał zamknąć oczy Tylko by tu godnie polec i w tą otchłań twardo wkroczyć Pola Elizejskie, Walhala, Raj, jedno i to samo A chcą mnie zmusić do tej wiary, zrobić ze mnie maskotkę Trzymam się od tego z dala, gdy ich dopada amok I chcę zmienić każdy dzień szary w nadzwyczajną pamiątke Idę w przód, wytrwale, do końca Przeszkód w bród, ale się nie poddam Ciągnie mnie tam, jak ćmę do światła Ciągle chcę biec, choć droga niełatwa Niestety nie poczekam na Ciebie Bo boję się śmierci, dlatego nie zwlekam Gdy opadnie powieka, co potem, sam nie wiem Bo gdy się w nas wwierci, nie ma już lekarstw Ile jesteśmy warci i co zostanie po nas Gdy chcemy to życie spełnić, a nie po prostu skonać Wystarczy jeden dzień, wystarczy jeden błąd Jasność zmienia się w czerń, odpala się lont Memento Mori, a co jeśli to dziś? Nie spełni się marzenie, by cię wnieśli na szczyt Nie wiem, ale to nieźle pierdolnięte Gdy cząstka nas więdnie za każdym zakrętem