Trzeci Wymiar - Wiatr lyrics

Published

0 228 0

Trzeci Wymiar - Wiatr lyrics

[Verse 1: Nullo] Czytałem różne książki, mówiły tę samą historię Słuchałem różne krążki, grały te samą melodię Choć różne są dni, mijają zawsze bezpowrotnie A różne wątki splatają się w całość na odchodne By coś się stało modne, mija to co modne dziś Każą nam ciągle iść, zostawić problem, żyć By za zakrętem znów poczuć jak życie kopie w pysk Gdy odebrałem Nokie nie mogło gorzej być Jak pogodzić się z tym? Kolejny pogrzeb, łzy Straciłem pięciu kumpli już, bo co? Los jest zły I tylko wspomnień nić, bo nie zapomnę ich Tak płynę z prądem chwili, bo już nie cofnę dni Pisze jak Orwell list, babciu, na Twój grób kapie rosa Tak mam się dobrze, tu wciąż mam ten wiatr we włosach Choć wiesz, każdego dnia odziedziczam zmartwień posag Świadomy śmierci skracam życie odpalając papierosa [Refren] Kolejny liść z drzewa spadł Spacer nocą przez pusty park Reminiscencje, ich cierpki smak I tylko cicho gwiżdże wiatr I tylko cicho gwiżdże wiatr I tylko cicho gwiżdże wiatr (Tylko wiatr znaleźć drogę mi pozwala) I tylko cicho gwiżdże wiatr [Verse 2: Pih] Na chodniku stawiam kolejne kroki Syndrom ocalałego z katastrofy Dam radę, chociaż to scenariusz jeden z gorszych Tak jak oczy przyzwyczajam się do ciemności Całe życie próbuję sam odnaleźć się w tym tłumie Niby wiem prawie wszystko, ale mało rozumiem Jak to się mogło stać? Gdzie? Czemu? I mój samodestrukcyjny dryf ku zatraceniu Dzieciak, życie nie jest listem, co zrobisz z tą stroną? Gdy popełnisz błąd, przepiszesz ją na nowo? Każdą chwilę z ludźmi, których kochasz - szanuj Zapomnij o jutrze, Bóg drwi z naszych planów Takie czasy - cyniczna epoka Trzymam się tak mocno życia, które dość średnio kocham Niektórzy wiem, biorą je bez protestu Szukają szczęścia w tym całym nieszczęściu Jak rzygać optymizmem, gdy kolejny cios Jest jak jest, taki parszywy los To jak pieprzony golf, Twoja gra tego roku Pesymistyczny syf, przy którym jesteś dołku? Mówisz przed nami jeszcze sporo drogi A otwierasz gazetę, żeby przejrzeć nekrologi Jesień nadchodzi, coraz chłodniej wieje w kark Wspomnieniami sprzed kilku lat [Refren] [Verse 3: Pork] Czy gdybym przypiął się pasami do drzew w Dolinie Rospudy Stając przed buldożerami, poczułbym zew natury? Lub gdybym stanął ze śmiercią oko w oko nad przepaścią Szanowałbym swe życie bardziej niż swą własność? A gdyby ludzie mogli latać i rozmawialiby z ptakami? Lub gdyby mieszkali w chatach nie obciążonych kredytami I pływali w swoich jachtach z lux apartamentami Czy nikt nie sięgnąłby po gnata, by odjebać kogoś za nic? Idę przez cichy park, wbity w takt spadających kropli Przez dni tych lat, jak ET brat, czułem się tu obcy Przez dni tych lat wiem, że idę przez spalone mosty Jakbym zamiast parku szedł przez epidemie czarnej ospy Chcę już stres wyrzucić z równań, ukradł mi już wrzesień sto dni Nie chcę widzieć tego gówna, chcę mieć minus dziesięć dioptrii I choć problemy się piętrzą jakbym puścił w ruch domino Jestem tego świata częścią choćbym spadał w dół z lawiną [Verse 4: Szad] Znajdź mnie na tych ulicach, sprzed kilkunastu lat Zacznie grać Ci muzyka, ten co dał miastu rap Gram w to ponad pół życia, od pierwszego wjazdu w takt Czuję na karku wiatr jak na zegarku czas Poczujesz wkrótce, wkładam kaptur na twarz, w mokrej kurtce Nie daję bagnu szans, nie jestem głupcem, mam na koszulce Żyjesz jak w banku raz! Jak długo Bóg chce I nikt Ci tu nie da dwóch szans w jednorazówce Mówię wskazówce jak własnej żonie, po wędrówce Dzisiaj znów zasnę koło niej. A jutro razem na betonie Pojutrze kto wie, Może gdzieś w Barcelonie? Nie cofnę palcem jej, nie stanie, kiedy klasnę w dłonie Biorę tu co mi dane. Grunt, że jest oddychane Toczę przez codzienność zamęt, milowy kamień! Ty też go toczysz do wygranej, na swoim prawie Pod niebem obcych planet, spacer Wrocławiem [Refren]