[Zwrotka1] Osiemdziesiąty szósty, zimą przyszedłem na świat Jako dzieciak duży, dziwnie jak na wcześniaka Pamiętam, że jakoś do podstawówki czułem się oka Uzbierałem mnóstwo bogactw i wrzuciłem je do worka I znalazłem kij, co mi przypasował do noszenia na Ramionach i dodałem doń wspomniany worek tak Że mogłem wyglądać na małego włóczykija, hah Śmigając z nim, czułem się jak krowa gdzieś w Indiach Potem coś się skomplikowało i zawirował świat Pewna osoba wzięła worek. Myślałem, że da mi coś w zamian A ja połknąłem spławik, życie to przykra gra I czasem można się udławić swą naiwnością. f** Więc dziecinność tą sobie odpuściłem i zamiast Znów zbierać skarb, użyłem tego kija, by wybijać W przeszkodach wyrwy i wiosłować przez ocean Skumałem jak stosować ten kij, by przetrwać, brat [Zwrotka2] Minęło wiele lat, ja byłem mistrzem tej gry Umiałem upolować swe sny, przez zaostrzony kij Dźgałem je więc, przygważdżając do gleby i Pożerałem, rozrywając na strzępy przeszkody siłą mięśni Jak ktoś spojrzał obcy na me narzędzie zbrodni Zdenerwowany ukazywałem kły, oddalając się w mig Aż ktoś zamiast prosić, tobołek dał mi nowy Zdezorientowany połamałem kij, oddając pół broni I było mi dobrze włóczyć się wspólnie z kimś Dzielić się, łudząc, że już zawsze będzie git Zakres mych potrzeb zacząłem podwójnie liczyć Choć to mały był tobołek i już trochę krótki kij No i jak to zwykle bywa, droga nam się rozdzieliła Każdy poszedł w swoją stronę, dzierżąc swój mały tobołek Ale ja zamiast się spinać, ustaliłem, że popytam Czy może ktoś ponownie zechce dzielić się żywotem [Zwrotka3] Pytałem w małych wioskach oraz w zasiedlonych miastach Dawałem skarby im z tobołka, chcąc przekonać, że to prawda Parę osób wzięło dobra, traktując mnie jak bankomat Parę chciało mi coś dać, ale to był zwykły chłam Była tam taka osoba, ktoś mi dawał złote skarby Ale po zdrapaniu farby, one kolor miały czarny Znów rozdałem swój majątek będąc gościem nierozważnym No i został tylko kołek, już do walki nie przydatny Nie zwątpiłem jeszcze jednak i postanowiłem przetrwać Dalej kijem się dzieliłem odrywając zeń drewienka Odrywałem je jak tępak, nie patrząc im po rękach Nie bacząc na to jak w kolosa udręka mi urosła I stanąłem wnet na chwilę. Co to za beztroska? Zobaczyłem, że mi został mały kawałek jak bilet Dziś go trzymam jak w panice, siłę przykładając osła Upartego, bo kawałka ostatniego, ot tak, to ja nie oddam [Zwrotka4] Czekam więc z drewienkiem w dłoni, aż pojawi się ktoś taki Co nie zechce mnie obrobić, ale zechce mnie obdarzyć Swoim zawiniątkiem drobnym, co nie można go podzielić By wraz z drewienkiem moim stworzyć spory człon nadziei Nie chce by ten ktoś wypuścił swój skarb choć na chwilę Chcę by moją dłoń mi zdusił z tym co kiedyś było kijem Niestety, ktoś ten, jak i ja, mamy zaciśnięte pięści I nikt z nas już nie wierzy w piękną puentę pięknej pieśni