TMK aka Piekielny - Za późno lyrics

Published

0 131 0

TMK aka Piekielny - Za późno lyrics

[Zwrotka 1: Emes] Może trochę za późno doszedłem do tego, że nie, nie, nie lubię ludzi Choć to działa jak budzik i musisz tym żyć, żyć, bo coś musi Cię budzić (z rana) Rośnie tętno, gdy patrze na was, czuję obojętność Zarazem dochodzę do szału, to przeciwne stany, coś jak Tupac Amaru Nie jak Tupac Shakur, chociaż czasem mam wrażenie jakbym już nie żył Bo nie czuję strachu, a jaki ma sens kolejny krok, gdy w nic już nie wierzysz Potem uczę się chodzić znów, napiszę parę własnych przykazań Te dziesięć to mało, choć dla nich to magia, jakby je pisał nie Bóg a Cortazar Miałem za dużo wiary w was, choć nie żałuję nic, to wolę być sam Już nie chcę liczyć strat Patrzeć jak wrogiem staje się brat, niknie przez głupotę ten w oczach blask I gasną talenty, jak niebo nocą, w świetle miast... Jest już za późno... [Refren] Jest już za późno... Może nie jest za późno? [Zwrotka 2: TMK aka Piekielny] Znowu siadam i piszę, coś mówi tu mi, że muszę to robić i przerywać ciszę Wciąż się zastanawiam dlaczego nie wyszedł mi kolejny plan i nad przepaścią wiszę Nie chcę już słuchać ich, nie chcę już ufać im Nawet nie chcę mi się już odrobiny ludzkości, kurwa, szukać w nich Widzę i biegnę i po co to wszystko jak mety nie widać Co, prędzej, prędzej choćbym był Heisenbergiem to mety nie widać Idą za mną, chcą mnie dogonić chyba Idą za prawdą, ale nikt im nie mówił, że czasem przegrywam I nie wiem już co mam nawinąć Może przejdźmy się razem ulicami San Marino? Łykając tlen czysty jak łza, z miłością jak ta, tylko Ty i ja I chciałbym to wiedzieć na pewno, że jesteśmy pewni emocji, mów to Ale tylko szczerze i nie wierz im w to, że jest dla nas za późno [Zwrotka 3: Zen] Nie zwykłem prosić o pomoc, wolałem zapierdalać z nocy na noc Ojciec wpajał co znaczy honor, by żaden pajac nie zabrał go Chyba wziąłem to za dosłownie, z ludzkich głów tworząc pochodnie Duma pomagała kroczyć samotnie Wystarczała, dziś działa odwrotnie Dziś, kiedy mam trochę więcej lat, sk**sów, wiary w bliskich Rozkładam ręce, bo w międzyczasie pozbyłem się wszystkich Zostały pętle i wielu nade mną, studio, gdzie mi wszystko jedno Późno, wracam na kwadrat i widzę, że pustka pokoju to piętno Sukces, na bruku kona, w mroku ucieka jak piasek przez palce Co niby znaczy, gdy nie ma komu śpiewać "sto lat" w byle okazje [Refren] [Zwrotka 4: Arik] Moje ego nie równa się z niczym i z nikim kto stanie gdzieś obok Spoko, że leczą mnie z tego rozmową, pokładają wiarę w to słowo Biorą mnie na bok i wskazują drogę mi dłonią Za długo czekałem by teraz się nie móc odnaleźć idąc nie udeptaną drogą, mój Nazaret Nawet nie chcę myśleć o tym ile razy liczyłem do celu kroki Mam oczywiste te plany i teraz już za późno zboczyć I co dał mi ten rok to głód zwycięstwa, wiary, że mam jeszcze czas w tym Bez presji, rzucania pod nogi kłód, ten szlak sami pokonamy bez nadmiernej walki To za proste, całe życie na froncie Cokolwiek mam mówić wydaje się za dobre Cokolwiek usłyszę - żałosne Za późno dojrzeć, późno dotrzeć do mnie, głos pali limity jak progres I przyjdzie czas, że będę musiał brać oddech, ale nie wiem czy zdążę... [Refren]