Teken - Cisza Na Środku Pola Bitwy lyrics

Published

0 123 0

Teken - Cisza Na Środku Pola Bitwy lyrics

Że rzuciła mnie kobieta wiesz... I że nie mogłem się pozbierać też Jaki stres o rodzinie i o psie I że problemy mam ze sobą i co zjadłem-wyrzygałem I że jestem jedynakiem I jak chcę piję atrament Boję się jak każdy Wstydzę się jak każdy I śmieję się, gdy słyszę, jaki ty kurwa odważny I wiem jak boli serce, i... Często mam dreszcze, i... Częstą migrene i persen w apteczce Kilka leków w apteczce, i... Krople do oczu Przy łóżku butelkę, bo często piję w nocy Często oglądam sitcomy Staram trzymać się z boku I kurwa mimo wszystko czuję się tak bardzo obcy Przestaję lubić ludzi, męczą mnie wasze spojrzenia I nie ma co się łudzić, że zmienimy nasze życia Pierdolimy sobie życia Chcemy nauczyć się latać Stojąc na parapetach, jak na krawędzi świata Na szyjach nie ma krzyży, tylko zaciśnięta pętla Ludzie na szubienicach zamieniają się w zwierzęta Świat udaje, że nas nie zna, a my kurwa tak bezbronni Stojąc we framugach okien skaczemy z bezsilności Nie masz prawa mi powiedzieć, że mnie znasz, sam się gubię Zgubiłem swoją twarz, moje "ja" poszło się jebać Siedzę sam, nie mów do mnie, kiedy próbuję uciec Coś mnie trzyma tu, ja walczę, aż pękają moje żebra Mówili coś o prawdzie ci z dziesięcioletnim stażem Że jej nie mam, oni mają, i co sobie wyobrażam I że jestem gówniarzem I kazali siedzieć cicho Bo każdego z potencjałem będą wpychać pod powierzchnię, świetnie... Kazali stawać mi na froncie w łupince zamiast hełmu Dziecko zawinięte w pościel, w poduszkę miota kule Mając znamie na sercu dawałem upust gniewu Łzy spadały mi jak bomby na przymały podkoszulek Na ślepo rzucam prośby, oddalone spojrzeniem Nie chcę patrzeć na siebie, nie chcę patrzeć na Ciebie Sodoma czy Gomora, opowiadaj się po stronie Pytania bez odpowiedzi jak żołnierskie buty w skronie Cisza na polu walki, wśród kuli nagie dziecko Nabój, który je zabije, sunie jak bomby na Drezno Jestem fortecą z ludźmi pragnącymi bólu Nie rzucają czym mają, pomidory nie kruszą murów Ciągła droga w górę, serce proste, myśli krzywe A krew płynąca mi z uszu, robi w mózgu Hiroszimę Chuj ze mną, niech zginę, mam karabin w obu dłoniach I nie wiem, czy warto Chciałbym zasnąć To kłótnia z grawitacją, zostaw zapalone światło Na wojnie nie ma Boga, dzisiaj życie to wojna Ludziom bez wyobraźni nawet szklanka pęka w dłoniach Moja Stephanie Brook's patrzy na mnie jak ,,się pierdol" Ted Bundy pokolenia chce zabijać gołą ręką Relacja z pola walki, paparazzi nie ma serca Zapisane białe kartki krwią poległych za zwycięstwa To nie Monte Casinno, zerwij dla niej maki Powiedz ojcu, że go kochasz, matce zanieś kwiaty Przytul się do babci, dziadek i tak będzie dumny Załóż buty, popatrz w chmury, idziesz na skróty do trumny Znajomi pieprzą kurwy, ty nie miałeś sumienia Oni zapijają kluby, ty zabijasz ból istnienia Jeśli czujesz to co słyszysz, przestałeś być dzieckiem Spotkamy się na froncie, trzymając bronie w ręce Nasze dłonie są za ciężkie, by podnieść je w powietrze Łuski uderzają w ziemię, kule dziurawią wnętrze Jestem w niebezpieczeństwie, chowamy się w okopach Mężczyźni pokolenia, w którym życie to wojna Jestem ciszą... Na środku... Pola... Bitwy