Stanisław Ignacy Witkiewicz - Szewcy - Akt III lyrics

Published

0 134 0

Stanisław Ignacy Witkiewicz - Szewcy - Akt III lyrics

AKT TRZECI Scena z I aktu, tylko bez kotary i okienka. Półkoliste zakończenie pierwszego planu, jakieś jakby planetarne. Został tylko pień, na którym palą się latarki sygnałowe (?) czerwone i zielone. Podłoga wysłana wspaniałym dywanem. W głębi, w dole, nocny pejzaż daleki - światełka ludzkie i księżyc w pełni. Sajetan we wspaniałym kolorowym szlafroku (broda ufryzowana, włosy uczesane), stoi na środku sceny, podtrzymywany przez Czeladników, ubranych w kwieciste pidżamy i uczesanych z rozdziałkami na glanc. Na prawo, ubrany w skórkę psią czy kocią (ale cały, z wyjątkiem głowy, jest w skórze, a na głowie ma kapturek z różowej włóczki z dzwoneczkiem), do pnia na łańcuchu przywiązany, śpi, zwinięty w kłębek jak pies, prokurator Scurvy. I CZELADNIK śpiewa ohydnym samczym głosem Słyszę w sobie dziwny śpiew, To tak śpiewa nasza krew. Chamska, dzika i śmierdząca, Ale za to tak gorąca, Że jej wszystko, ach, przebaczą, Jeszcze po niej, ach, zapłaczą! II CZELADNIK śpiewa tak jak I [Czeladnik] Czerwień się pieni w chmur przezroczu. Wśród wichrów nagie tańczą drzewa, Coś w mojej duszy samo śpiewa I nie pamiętam już twych oczu. I CZELADNIK Czyich, czyich? SAJETAN Dobrze, dobrze. Dajcie pokój już tym śpiewkom, bo rzygać się chce. Teraz rozumiem wszystko: pędzi to życie wewnętrzne jak lawina, jak stado afrykańskich - koniecznie - gazel koło mnie. Za wszystkie czasy przeżywam wszystko, ja, starzec nad grobem się chwiejący. Wziąłem przyśpieszony kurs życia, w całości, licząc od jakiegoś siódmego roku życia, i we łbie mi się wprost przewraca. Nie wierzyłem, żeby takie zmiany w tak krótkim czasie w człowieku tak jako ja skonsolidowanym, wicie, zajść mogły. I CZELADNIK Ho, ho! II CZELADNIK Hi.hi! SAJETAN Na miłość boską, tylko nie róbcie tych sztuczek z tak zwanego "nowego teatru", bo się tu oto przed wami na te dywany wyrzygam i koniec. Wracając do poprzedniego: wytrzymać istnienie bez obłędu, rozumiejąc choć trochę jego esencję, bez zatumanienia się religią czy społecznikostwem, to nadludzkie już nieomal zadanie. Cóż mówić o innych! Jestem jak pluskwa opita zamiast żywą krwią burżujską mieszaniną soku malinowego idejek i witryoleju codziennego kłamstwa. I CZELADNIK Cichojcie, majster - zasłuchajmy się w dobrobyt wewnętrzny, w ten komfort bytowania swobodnego w swej własnej psychice jak w futerale - hej! II CZELADNIK Czy to tylko nie złudzenie, że my naprawdę nowe życie tworzymy? Może się tak łudzimy, aby ten komfort właśnie usprawiedliwić. A może rządzą nami siły, których istoty nie znamy? I jesteśmy w ich rękach marionetkami tylko. Czemu "mario" - a nie "kaśko-netkami"? Ha? To pytanie z pewnością minie bez echa, a i w nim coś z pewnością jest. SAJETAN Pewnikiem jest. Ale nie będę cichoł, gnizdy jedne. Ja tę myśl twoją, drugi czeladniku tak zwany, a teraz obecnie, aktualnie, Jędrzeju Sowopućko, pomocniku samego głównego twórcy nowego... e, nie bedem się ja w tytuły bawił, moiściewy: ja ta powiadam, myśl twoją jużem miał i chwytem świadomej woli-m ją pokonał. Nie trzeba wątpić tak - to dawne narowy nasze z lat nędzy, upodlenia i ubytku rozumu. Tera je mamy nadrobić, a nie dziamdziać się mędrkując, czy abyśmy nie som jako te siedemnastowieczne wolumpsiarki jakieś, fałszywego wewnątrz wątpiów naszych pokroju kompromisowego kaleki - komunizujące, niedoburżujskie ścierwantyny, ślizgające się niezręcznie na posadzkach wyświechtanych demokratycznie. I do kupy zasmrodzonej z tymi wiarami w tajne siły i organizacje, masońskie i inne - to reszta religii i magii w nas się kolące. Ale ten będzie chłop, co się standardu swego życia wyrzeknie, zamiast go podnosić bez końca, aż do pęknięcia. Że też wszystko w historii pękać musi, a nie na smarach rozumu gładko się w przyszłość przesuwać: prawo nieciągłości... II CZELADNIK Aż boli od tego gadania, purwa jej sucza maść! Aleście się, majster, zmienili: tego nie zaprzeczycie. A kierunek zmiany tej jest taki sam jak mojej, chociaż jakościowo to różne zmiany są. Czy to nie prawda, co mówił były prokurator, żeśmy tacy, bośmy po tamtej stronie, i że jak na tę przejdziemy, to się staniemy jak oni. A siły tajne i ludzie tajni są, tylko jakościowo od jawnych się nie różnią - taka je różnica czasów - hej! SAJETAN To pozory są ino zewnętrzne, na tle gwałtowności przemian społeczności naszej. II CZELADNIK spokojnie Czy nie moglibyście wyzbyć się tego sobaczego z chłopska staropolsko-proroczego napuszonego sposobu gadania, a nade wszystko ilości samych słów? ^ SAJETAN spokojnie, twardo Nie. I jako Lenin, jako sługa klasy, różnił się mimo całej morowości indywidualnej od Aleksandra Wielkiego, który osobowym fantastą potęgi był, tako ja się różnie od tego psa! (wskazuje na śpiącego Scurvy'ego) A zresztą nie czas gadać - robić trza - samo się nie zrobi, psia ją mać tę rzeczywistość po trzykroć - e!! Skończyły się rozkoszne czasy idej - co to, wicie, można było majonezy żreć, a bolszewikiem ideowym być, aby się w nędzy ostatniej tymiż ideami na glanc pocieszać, że to niby kimś się, w ekskrementaliach gnijąc, mimo wszystko jest. Nowej idei nie wymyśli już nikt - nowa forma społecznego bytu sama się wytłamsi, wyiskrzy, wyflancuje z dialektycznej zgagi wszystkich bebechów tego kotła ludzkości, na którym, na samym doparniku, przy samej klapie bezpieczeństwa, siedzimy my - dawne sflądrysyny dudławe, a teraz twórcy, ino że nie radośni, psia ich suka zaskomrana. CZELADNICY razem Nas tak znudziły te przekleństwa, że chyba zaczniemy wyć. Kuler lokal, psiakrew. Mówimy razem intuicyjnie jak jeden mąż - możemy tak mówić wciąż. SAJETAN Dajcie spokój, na Boże miłosierdzie. Dosyć tego, dosyć... SCURVY przez sen przeciągając się, po paru pomrukach Szewcem byłbym z rozkoszą do końca dni moich. O, jakże złudne są te wyższe tak zwane wymagania od siebie: prowadzą na wyżyny, z których się potem na zbity łeb wali w samo dno upadku. Ach - a potem wypłynąć na wielkie, niebotyczne chyby, na wielkie hupcium-ciupcium - ein Hauch von anderer Seite - powiew z tamtej strony. Metafizyka, którą pogardzałem dotąd, wali teraz na mnie ze wszystkich zakamarków bytu. Au commencement Bythos était - otchłań chaosu! Cóż za cudną i niedoścignioną rzeczą jest chaos! Nie poznamy go nigdy jako takim, mimo że świat jest chaosem, naprawdę w istocie swej jest. Chaos! Chaos! A na naszych nędznych odcinkach uspołecznionych bydląt zawsze się jakiś porządeczek statystyczny zrobi. Ach - co za szkoda, że nie rozwijałem mego umysłu przez odpowiednią lekturę filozoficzną - teraz za późno - pojęciowo temu rady nie dam. Szewcy nasłuchują. Podczas wywodów Scurvy'ego I Czeladnik podchodzi doń wziąwszy z ziemi ogromną siekierę, co mu ausgerechnet pod jego nogami cała złota leżała. II CZELADNIK Gdzie pełzniesz, ścierwo zatracone, chrówno sobacze? I CZELADNIK Zakatrupić go we śnie. Niech się nie męczy. Za piękne se, jucha, sny wyhodował. Ausgerechnet mi tu leżała siekiera - cała złota - hehehe... Itd. i dalej, śmieje się za długo, wywodząc trele śmiechowe aż do zdechu niemal. SAJETAN grozi mu ogromnym mauzerem, który wydobył ze szlafroka Za długo się śmiejesz wywodząc te twoje trele aż do zdechu. Ani kroku dalej! (I Czeladnik zawraca.) On tu musi się zawyć na śmierć z pożądania w naszych oczach zachwyconych mścicieli żądzy. Od strony miasta trochę z prawej strony wchodzi Księżna, ubrana w strój spacerowy, żakietowy. KSIĘŻNA Załatwiłam sprawuneczki. Wszystkie intymne rzeczułki mam tu w woreczku, ze szminką i innymi rupiećkami. Taka jestem kobieca, że aż wstyd, aż śmierdzi po prostu z lekka czymś takim, wicie, bardzo nieprzyzwoitym a powabnym. A - nie ma nic ochydniejszego, przez ch, jak kobieta, jak mówił słusznie pewien kompozytor, i w tej ochydzie najbardziej milutkiego, (wali z całej siły rajtpajczą Scurvy'ego, który z dzikim kwikiem zrywa się na równe cztery nogi, potem najeża się i warczy) Wstać mi tu w tej chwili do tego całego burdygielu, skorkowaciały, spurwiały mózgu. Będę jadła móżdżek pański posypany bułeczką najwyrafinowańszej męki. A tu masz proszek, który ci da nieskończoną wytrzymałość erotyczną, abyś nigdy zadowolenia nie doznał. Rzuca mu proszek, który on zjada zaraz, po czym zapala papierosa i pal odtąd ciągle prawą łapą. Nie wstaje już ani razu na dwie łapy. SCURVY Do Babilonu z tą szatanicą! - z tym wcieleniem Supra-Bafometa, z tą cycastą Cyrce, z tą paraberą rejentalną, z tą... Połyka drugi proszek, który daje mu Księżna. Ona "kuca", jak to mówią, przy nim, a on kładzie jej głowę na kolanach, wywijając przy tym zadem. KSIĘŻNA śpiewa Słodko, ach, o mnie śnij, pieseczku, Nie wstaniesz już na łapki dwie! Tak cię zamęczę słodko po troszeczku, Taki się zrobisz, że aż bardzo "fe". I nigdy nie będziesz mnie miał, A mózg twój to będzie wprost jak czyjś kał - Nawet nie twój własny - W tym będzie urok straszny! Gładzi Scurvy'ego. Scurvy zasypia mrucząc. SCURVY Przeklęte babsko - jakież cudowne życie było przede mną, nim ją poznałem. Trzeba było usłuchać rad tych przeklętych h*moseksualistycznych snobokretynów i wyzwolić się od kobiecości - "bo krew i żmija kobiecości głodna tuczą błękitnych oprawców zachwyty". Och, och - jak przezwyciężyć ten przeklęty, potworny, nieugaszony żal! Ja się wprost chyba na śmierć zapożądam czy co? KSIĘŻNA gładząc go Otóż to, otóż to. (spoglądając na obecnych) To mówię właśnie tak gładząc go, tak jak trzeba, gdy się chce komuś przychylić nieba, (do Scurvy'ego) Oto chodzi, pieseczku mój, kundelku złoty - bez tego nie mam już na nich ochoty. Scurvy zasypia. SAJETAN Czyż już ten przeklęty brak idei będzie trwać do końca istnienia? To straszne, ta pustka i ta masa nieprzebrana pracy realnej przed nami, pracy nie prześwietlonej żadnym, nawet najmniejszym, pojęciowym złudzeniem! Wicie, co wam powiem? - to jest wprost straszliwe: lepiej było szewcem śmierdzącym być i idejki mieć, i sobie słodko w tym smrodku o ich spełnieniu myśleć, niż teraz w tych jedwabiach u szczytu lokajskiej władzy - bo lokajska ona jest, sturba jej suka. (tupie nogami - dalej prawie z płaczem mówi) Zakasać łapy po szyję i pracować czystotwórczo społecznie. To nudne jak cholera! A życia już użyć nie mogę - nie odśmierdzę ja już tych zaśmierdziałych lat moich. Przed wami jeszcze cały świat! Wy po pracy możecie jeszcze żyć - a ja co? Zachlam się chyba czy zakokainizuję, czy co u czorta zatraconego? Nawet kląć mi się nie chce. Ja nikogo nawet nie nienawidzę - ja nienawidzę tylko siebie - o zgrozo, zgrozo; na jakież urwiska i wiszary duszy przywlekła mnie ta ambicja podła bycia kimś na tej ziemiczce świętej, kulistej a niepojętej! KSIĘŻNA Tragedia dosytu dostałych dostawców szczęścia dla ludzkości! Świat, mój Sajetańciu, jest stekiem bezsensu walczących potworów. Gdyby się wszystko nie pożerało, bakcyle jakieś tam pokryłyby w trzy dni ziemię na sześćdziesiąt kilometrów grubą warstwą. SAJETAN A ta znowu to samo, nikiej papagaj jaki sztucznie wyuczony. Już my to znamy. Tu, moja pani, ni ma czasu na wykładziki jakieś popularne - tu jest prawdziwa tragedia. O, kiedyż, kiedyż zapomni indywiduum o sobie w doskonałej maszynie społeczności? O, kiedyż cierpieć wreszcie , przez swą samoosobowość, wiecznie w nicość jak zadek jaki transcendentalny wypiętą i wypuczoną, przestanie - zostają jedynie narkotyki, jej Bohu! I CZELADNIK Słuchałem dotąd cierpliwie was, nędzny człowieku, przez wzgląd na wasz wiek - ale nie mogę już. II CZELADNIK I ja też nie mogę, do chapudry girlastej! I CZELADNIK Dość! (do Sajetana) Wyście, majstrze, mimo zasług, pryk starej daty - nic wam do naszego młodego życia. My nie nawóz jako wy - my sama jądrowatość przyszłości. Mówię źle, bo natchnienia nijakiego ni mom - niech se samo gada we mnie, jako chce. Otóż com kcioł rzec: wy tylko nas zniechęcacie tą całą waszą, do kupy starej, niepotrzebną, zafirkaną an*lityką, której narzędzia jeszcze burżujskie lokajczyki, Kant i Leibniz, stworzyli. Wont z tym jednym z drugim na przechwistany dymulec - hej! hej! SAJETAN A cichajcie se, janiołowie niebiescy! A dyć to je dialektyka pirsej wody kublastej. A to jezdem zdumiony w najwyższym stopniu! Więc to ja mam iść precz, jak ten zużyty gwint, jako wytarty burżujski puffon, jako złamany czy wykruszony bideton jaki? Coo? II CZELADNIK stanowczo Tak, macie. Zaplugawił się wam język tym burżujskim plugastwem na glanc. Już nawet gadać nie potraficie, jako trza. Kompromitujecie ino rewolucję. SAJETAN Ludzie na świecie! Co ja przeżyć muszę!! I CZELADNIK Cichajcie! - Już ja wiem tera, jaka mi to intuicja tę złotą siekierę ausgerechnet tu rzuciła. Zakatrupimy was jak ofiarnego byka. Wciornaści, mnie suka ścierwo mierzi! Będę walił, będę kopsał! Jędrek - trzymaj kaftan!! Zrzuca piżamową kurtkę. KSIĘŻNA bardzo, wyjątkowo arystokratyczna Ależ brawo, Józek! To mi idea dopiero jak psu igła kocia z wielbłądziego worka. Nie wiedziałam, że się aż tak ubawię. Tylko długo konajcie, Sajetanie - ja to tak lubię, wicie, moiściewy. Ja wam pokażę, jak trzeba bić, aby rana była śmiertelna, a konanie nieco przydługie - hehe. II CZELADNIK Nie podniecaj mnie, babo, gadaniem takich rzeczy do czarnego szału, bo... KSIĘŻNA łagodnie No, cicho, Jędrek, cicho. I CZELADNIK No, majster, gotujwa się na śmierć czy jak tam, czy tu - zabytek se po szewsku gadać. Równo stać!! Mówi to jak komendę wojskową. SAJETAN Ależ, Jędrzeju drogi, kochany czeladniku pierwszy, przecież to nonsens nad nonsensami będzie i plama na nieskalanym ciele naszego przewrotu, prawie że niepokalanie poczętego. Ja już bez żadnych pretensji będę żywą mumią, takim dobrym wujciem, nawet nie ojcem rewolucji. Nie będę gadał nic - będę siedział se w szafie jako zabalsamowany symbol. Będę milczał jak mysz do kwadratu pod czterema miotłami - staram się tu was udobruchać dowcipem - ale coś mi się widzi, że to udobruchanie nie idzie mi dobrze, choć Boy przecie całe społeczeństwo względem siebie tyle ciężkich lat tą metodą dobruchał i do swego się wreszcie, sturba jego suka, dodobruchał. Przysięgam na wszystko, co święte, że stulę pysk, jak różę wielolistną i wonną - tylko nie bijcie, na dobrosierdzie Boże! II CZELADNIK A co dla cię święte, dziadu, jeśliś ty, przez długi ozór twój, nam złudzenia najistotniejsze - nie złudzenia, co mówię? - bodaj mi ten ozór usechł! - jądra naszego światopoglądu twą mroczną dialektyką starczej pustki, dokonanego na marginesach istnienia żywota, wyekstyrpować łacnoś chciał? Co? SAJETAN Zżymam się na samą myśl... I CZELADNIK Zżymaj się se do woli nikiej wyżymaczka jaka, nic ci to nie pomoże. Mów se burżujskie modlitwy. Nie mogłeś dalej wodzem żywym być, boś się wyprztykał przedwcześnie przez te przeklęte papirusy i gadanie bez nijakiego pomiaru, to będziesz świętą mumią, ale martwą, kocie! Wtedy my te resztki twej siły zeskamotujemy i stworzymy mit o tobie: a nie damy ci się rozłożyć za życia na oczach tłumu w takie chówno sobacze - to pochodzi od "chować się" - twoja siła musi być w porę zamagazynowana, ale na trupie, kochanie, żebyś się nie zdążył skompromitować - i nas też. Skoroś do końca nie umiał żyć jako inne wielgie - i wielgaśne starce historii świata, to porządek z tobą zrobiony być musi. Dawaj łeb, majster, i nie traćwa czasu na gadanie. SAJETAN Skąd on wie to wszystko, ten smarkul zamirwiony? Ja już naprawdę nie będę mówił niepotrzebnych rzeczy. Chciałem się wam pozwierzać znad samego brzyżka grobu, jak ludziom, a oni zaraz siekierą by przez łeb człowieka zdzielić gotowi. Ktoś od tyłu, niewidzialny, zawiesza kotarę, jak w akcie I. KSIĘŻNA lubieżnie, ucieszona O, tu: w epistropheus - potem będzie Sajetancio jeszcze dużo, dużo gadał - a ja to tak lubię - to lepsze niż yohimbina! Dzielcie go! II CZELADNIK I zdzielimy - jak nam dziwki miłe. Nie jest to najsympatyczniejsze zaklęcie świata, ale co robić. Nagle z lewej strony słychać granie na harmonii i zaczyna się coś tłoczyć spod kotary. I CZELADNIK Kiz dziadzi? Nikt tu już nie miał przyjść wieczorem! Dziwki z "Euforionu" na tańce i rozpustę zamówione były na trzecią w nocy, po fajerancie. Tłoczą się chłopi, stary Kmieć i młody Kmiotek, pchając przed sobą olbrzymiego chochoła - za nimi Dziwka wiejska z dużą tacą. Stroje krakowskie. SCURVY przez sen l nigdy nie zagrać już w brydżyka - nie móc nigdy mówić z tym poczuciem urojonej ważności: trzy kier lub kontra, nie pójść na kawusię do "Italii" i nie popatrzeć nawet na dziewczątka słodkie i na nią też, nie poczytać już nigdy "Kurierka" do łóżeczka i nigdy, nigdy nie zasnąć! To straszne - ja tego nerwowo wprost nie wytrzymam! - tego nikt nie chce pojąć! Nikt go nie słucha, wszyscy wpatrzeni w grupę na lewo. KMIEĆ śpiewa Z głupim człowiekiem nie warto gadać. Więc stulcie pyski i proszę siadać! KMIOTEK podśpiewuje do niego, ukazując go obecnym palcem wskazującym A gdyby przypadkiem zechciał odpowiadać, To dać mu w mordę i wprost nie dać gadać. I CZELADNIK z zaciśniętymi zębami Obyście w złą godzinę tego nie wypowiedzieli, wiejskie chamy, krnąbrne i konserwatywne, czyli tak zwani kmiotkowie narodowi. W zęby wam się zachciało? Cooo? KMIOTEK "buńczucznie" Mimo to, w przeświadczeniu głębokim o wielkiej misji naszej po upadku szlachetczyzny i wylęgłej na niej potworkowatej, nowotworowej arystokracji naszej - że niby się arystokratycznie w kratkę odziewali i z angielska nosili... KSIĘŻNA Co za przestarzałe dowcipy a la Boy i Słonimski! Taż to już cuchnie, panowie, jak rybka w bufecie trzeciej klasy w Kocmyrzowie. Do rzeczy, kmiecie niemrawe, a pyszne i buńczuczne! KMIEĆ Obyś, jasna pani, nie pożałowała markotnie słów tych butnych a junackich nie w porę. KSIĘŻNA Stul pysk, chamie, bo się wyrzygam z niesmaku. Lechoń byłby niezadowolony, że tak mówię, bo on zna tylko księżne z fajfów w Em-es-zecie! A ja jestem taka i będę, chełbia wasza wlań świecąca. SAJETAN władczo Dość kłótni! Dzięki wam, kmiecie w pseudoszlachcickich ambicyjach znieprawione, odzyskałem utraconą pozycję i zawrę z wami pakt nieomal iście książęcy. Swobód pańszczyźnianych negować wam nie myślę. Musicie stworzyć dobrowolny zbiorogosp, z akcentem oczywiście na ostania sylabę... KMIEĆ rozstawiając ręce Nie rozumiemy cię, panie. My tu przyszli z dobrą wolą, jak równy z równym gadać; bo chłop na zagrodzie zawsze w modzie, mocium panie tego, a każda morda dobra jest do korda, a z dobrego pługa nie zrobisz, asińdziej, kańczuga. I CZELADNIK Zacofane plemię - jakbym jakieś echa ślachcickie, sienkiewiczowskie jeszcze słyszał. Oni się dopiero uślachcają - taż to skandal - przekładaniec ewolucyjny anachronicznych warstw pirszej klasy. KMIOTEK Będę się streszczał: my tu przyszli z chochołem samego pana Wyspiańskiego, z którego idei nawet faszyści chcieli zrobić podstawę metafizyczno-narodową ich radosnej wiedzy o użyciu życia i użyciu państwa dla celów samoobrony międzynarodowe i koncentracji kapitału, a także... SAJETAN Milcz, chamie, bo dam w pysk! KMIOTEK Nie dałeś mi pan skończyć i wyszedł krwawy nonsens a la Witkacy. Ja znam waszą krytykę... e, co tam! Śpiewajmy lepiej - przez muzykę pojmą nas - no: Przyszli my tu z tym chochołem I z tym sercem naszem gołem. DZIWKA wysuwa się na pierwszy plan z tacą, na której dyszy wolno wielkie jak u tura serce - mechanizm zegarowy Mówić chcemy po wyspiańsku, A nie nowocześnie drańsku. Z nami jest ta "dziwka bosa" (mówi) Ino teraz się obuła dla przyzwoitości, bo jakże tak między ludzi boso - wicie - haj! (śpiewa dalej) Co świat cały zbawić miała. Ja kosynier - moja kosa To jest siła moja cała. I CZELADNIK Przebrzmiałe symbole! Dziwek bosych mam, ile chcę, ale to są najładniejsze tancerki kraju i z ich nogami mogę robić, co mi się żywnie podoba. KSIĘŻNA zrywa się gwałtownie i zrzuca pantofelki i pończochy; wszyscy patrzą i czekają Ja mam najpiękniejsze nogi na świecie!! SCURVY budząc się - wyrżnął łbem w podłogę O, nie mów tak! O czemuż, czemuż zasnąłem, nieszczęsny! Obudzenie się każe mi całą mękę przeżywać od nowa! Wyrażam się górnolotnie, bo nic już do stracenia nie mam - nie boję się nawet śmieszności. SAJETAN Cicho tam, szumowiny! - tu są ważniejsze rzeczy niż wasze nogi i zwierzenia. (do kmiotków) Więc co dalej? KMIOTEK Śpiwajma chórem (śpiewają chórem) O lo Boga, lo świentego, Coby nic nie było złego, O lo Boga, lo świentego, Coby nic nie wyszło z tego. (do Dziwki) Śpiewaj a tue-tęte, dziwko bosa, tymczasowo tylko obuta. DZIWKA głosem skrzeczącym a tue-tęte O lo Boga, lo świentego, Coby nic nie było z tego. KMIEĆ STARY O na ten tryjant Boży Niech nam kto we łby włoży Mądrość, jaką się da, I dalej w nas ją pcha! Cha, cha! SAJETAN strasznym głosem Gnizdy jedne, wont!! (Wszyscy trzej rzucają się na chłopów i wyrzucają ich. Tamci uciekają w popłochu, pozostawiając stojącego chochoła na lewo. Chochoł powoli się wywraca i leży. Słychać okrzyki takie, jak: Wspomagaj Bóg! Ludzie na świecie! Wciórnaści! Rany Boskie! Kiz dziadzi! O, Jezu!!! itp., bez liku. Sajetańczycy pracują nad chłopami w milczeniu, sapiąc tylko ciężko. Ledwo wrócili na środek sceny. I Czeladnik krzyczy nie zwracając uwagi na słowa Sajetana. Sąjetan wracając powoli i sapiąc) Tak to załatwiliśmy kwestię chłopską - haj! I CZELADNIK krzyczy Na środek sceny, na środek! Do dzieła! Publika nie lubi takich intermezzów, zagwazdrany jej wszawy gust. II CZELADNIK Wal go! Pier go! Niech stare ścierwo wie, po co żył! Męczennik, pludra jego cioć!! SAJETAN Więc to tak rozżarliście się na tych kmiotkach? Więc jak to, gnizdy jedne, więc ani na jotę czy aragońską "chotę" - a pisze się po burżujsku przez j, a wymawia jak ch - co ja plotę, nieszczęsny, na krawędzi najgorszego - więc ani na tę jotę zaklajstrowaną nie zmieniliście waszych nikczemnych zamiar... Uuuuuuuu!!! Dostaje w łeb siekierą od I Czeladnika i wali się z wyciem na ziemię... Czeladnicy i Księżna układają go na worze baranim (jak w Izbie Lordów), co leżał od początku na pierwszym planie, czort wie po co. Czynią to, aby Sajetan mógł swobodnie się przed śmiercią wygadać. Przed nim na stoliczku (który też tam stał) leży dychające serce na tacy. KSIĘŻNA Tu, tu go ułóżcie, mówię wam, aby gadać mógł swobodnie i mógł się godnie wypróżniająco przed śmiercią wygadać. Wpada Fierdusieńko. FIERDUSIEŃKO z walizą w ręku Idzie tu, jak pochód nieszczęścia po prostu, jakiś straszny nadrewolucjonista, jakiś hiperrobociarz wprost - to pewnie jeden z tych, co naprawdę rządzą - bo te kukły (wskazuje na szewców) to komedia ino. Ma bombę jak sagan i handgranatów całą kupę i grozi tym wszystkim każdemu, a swoje życie ma tam, gdzie w ogóle nie trzeba mówić, i tego - co to ja chciałem powiedzieć... KSIĘŻNA Bez głupich witzów! A kostiumy Fierdusieńko ma? To najważniejsze... FIERDUSIEŃKO A jakże - tylko nie wiem, czy za chwilę nie wylecimy wszyscy w powietrze. (Straszliwe kroki za sceną - facet ma ołowiane podeszwy.) Ten robociarz to wyższa marka niż ta dziewka Wyspiańskiego - to żywy, zmechanizowany trup! Nadczłowiek Nietzschego nie narodził się wśród junkrów pruskich, tylko wśród proletariatu, który niektórzy uczeni całkiem niesłusznie uważają za kloakę ludzkości. II CZELADNIK do Fierdusieńki A ty czego ciągle po lokajsku ubrany chodzisz? Nie wiesz, że teraz je swoboda? Co? FIERDUSIEŃKO Ee! - Lokaj lokajem zawsze pozostanie, w takim czy innym reżimie! Wsio rawno! Zaraz lecimy w powietrze! SCURVY Wy możecie uciec - wyście ludzie wolni. A ja? - pół pies, a pół nie wiem wprost - co! Ja oszaleję chyba niedługo - tego się uniknąć nie da. I CZELADNIK Nie zdążysz, cholero. Bo my ci urządzimy taką śtukę, że zdechniesz z nienasycenia jeszcze na dwa stopnie w morskiej skali Beauforta przed ostatnim cyklonem obłędziku, który byłby rozkoszą wobec tego, co ciebie czeka. SCURVY skomli, a potem wyje To są głupie frazesy, a jednak. Mmmm uuu! - Auauuuuuu! Jak boli całe nie spełnione życie. Chciałem umrzeć z wycieńczenia jako piękny, wzniosły aż do paznokci u nóg starzec. O życie, teraz wiem, żeś jedno! Puchnie mi wszystko na grubość ręki od tej ohydnej udręki. Teraz dopiero rozumiem tych nieszczęśników, com ich skazywał na śmierć i więzienie - to ban*lne, ale tak jest. STRASZNY HIPER-ROBOCIARZ wchodząc; bomba w ręku Ja należę do NICH. (szalony nacisk na "nich") Jestem Oleander Puzyrkiewicz, któregoś pan skazał na dożywót, panie Scurvy. Alem gracko zniknął. Ja wiem, że to wstrętnie powiedziane, ale języka już nie odwrócę. Pamiętasz, coś zrobił ze mną, sadysto? Mam zgruchotane, zmiażdżone wszystko - rozumiesz? Dosłownie wszystko:, wszystkie geny i gamety. Ale duch mój, który jedność z moim ciałem stanowi, jest z byczego surowca, maczanego w płynnej, parskającej stali szmirglowanej. Tu mam bombę, która jest najwybuchliwsza ze wszystkich hoch-explosiv bomb na świecie, i krótką mam decyzję jak piorun. Masz za te bombasy moje ukochane niedoszłe, które zginęły przez ciebie, Kafirze! Ja chciałem mieć dzieci! Mówię niesmacznie - trudno. (Ciska bombę na ziemię. Wszyscy rzucają się na ziemię wyjąc - wszyscy prócz Sajetana. Scurvy zanosi się od pisku dzikiego strachu. Bomba nie wybuchła. Hiper-Robociarz podnosi ją z ziemi i mówi) Kretyńskie plemię - to jest, wicie, ino taki termos do herbaty, (nalewa z bomby do pokrywki i pije) Ale w wojenny czas na bombę łatwo da się zmienić. To taki, wicie, symboliczny kawał w dawnym stylu - nudny jak cholera - aż gnaty z nudy trzeszczą. Cha, cha, cha! To dobrze, żeście się tak napietrali, bo my tych całkiem nieustraszonych ryzykantów na pseudonaczelnych stanowiskach nie potrzebujemy, a co ważniejsze: nie lubimy. Mówię to czort wie po co, z naciskiem. Może mnie nie ma wcale? Cisza. SAJETAN nie odwracając się w tył mówi do publiki Tera będę gadał. Dobrze, żeście mnie zakatrupili, niczego się już nie boję i powiem prawdę: jedna jest dobra rzecz na świecie, to indywidualne istnienie w dostatecznych warunkach materialnych. (Tamci leżą aż do odwołania.) Zjeść, poczytać, pogwajdlić, pokierdasić i pójść spać. Poza tym nie ma nic - to jest, psia ich ścierwa, pyknicka filozofia. Bo co są te tak zwane wielkie idee społeczne? Oto to, co i w tej chwili powiedziałem, tylko nie dla mnie, a dla wszystkich. Bo o tym czasie, co go można będzie na popularne czytanki poświęcić, to ja mówić nie będę. W robieniu czegoś dla kogoś, w wyrzeczeniu się siebie dla drugich nawet mały człowiek może stać się wielkim, gdy inaczej już nie może. To jest ta wielkość "dla wszystkich" - mówię to w cudzysłowie, bo wielkość istotna to ino je w indywidualnym napięciu i w stopniu zginania tym napięciem rzeczywistości: myślą czy wolą uzbrojoną w pięść - to wszystko jedno. I tak to w powszechności małość w wielkość przez wspólnotę się zamienia. - Do cholery w ogóle z takim rozumowaniem... (Hiper-Robociarz podchodzi do niego i wali mu z dużego colta w ucho. Sajetan mówi dalej, jakby nic. Wszyscy podnoszą się, tylko jeden Fierdusieńko leży dalej.) I to wszystko niezależnie od tego, czy indywiduum jest osobowym fantastą i maniakiem swojej "n" potęgi, czy sługą i wyrazicielem klasy jakiejś - wszystko jedno jakiej... HIPER-ROBOCIARZ do Sajetana "Zmieniłeś pan front, Mister Silver" - jak rzekł do tegoż Tom Morgan. KSIĘŻNA bardzo arystokratycznie Wstań Fierdusieńko - to są symbole tylko - to tylko i jedynie planimetria zbaraniałych mózgów; to tylko entymemat zabójczy, którego jedną premisę, tj. ludzkość całą, już diabli wzięli. To tylko... (Fierdusieńko wstaje i wydobywa z walizy wspaniały kostium "rajskiego ptaka", w który zaczyna ubierać Księżnę: zdejmuje jej żakiet, przerywając w ten sposób dalsze jej wywnętrzania, a potem wkłada tamte rzeczy. Tylko nogi pozostają gołe - nad nimi krótka spódniczka zielona, powyżej kolan się kończąca. Księżna milknie powoli od tego ubierania, bełkocąc jeszcze chwilkę coś nieartykułowanego) brhmłbomxykatcznaho... HIPER-ROBOCIARZ Teraz się zacznie ta nieprzyjemna komedia, jak na dzisiejsze czasy konieczna, której nie wypada mi w niewinności mej życiowej oglądać. Siedziałem czternaście lat w celkowym więzieniu, studiując ekonomię. (do Czeladników) Wy dwaj macie osobiste, przypadkowe, drańskie szczęście czy nieszczęście być reprezentatywnymi typami średniego chałupnictwa i jako tacy będziecie władzą reprezentatywną, dekoracyjną. Urwało się akurat dla was: będziecie z przedstawicielami obcych państw tymczasowo-faszystowskich - ostatnia maska konającego kapitału w najzatęchłejszych zakamarkach tej ziemi - otóż będziecie z nimi jeść langusty i inne firdymułki - potem kule w łby - śmierć bez tortur to i tak wiele. I dziwek, ile chcecie - o wasze mózgi mi nie chodzi. Gwiżdże na rękach. Wchodzi Gnębon Puczymorda- potworna foka z wąsami "ślachcickimi", jak wiechcie. Ubrany w polski strój ze złotej lamy. Kołpak z piórem, karabela - to każdego onieśmiela - a buciska te czerwone, oczy straszne, wywalone. PUCZYMORDA mówi poprzednie objaśnienie Kołpak z piórem, karabela - To każdego onieśmiela. A buciska te czerwone, Oczy straszne, wywalone. (robi miny okrutne) Takim jest i takim bede, Czym jest dziwkarz, czy też pede, Socjalista czy faszysta, Jam w tym serze jako glista. HIPER-ROBOCIARZ To zaraza czysta z tym Wyspiańskim. Siadaj tu, stary durniu, obok tego trupa, Wielkiego Świętego ostatniej rewolucji świata, który dał nam drogę do Najwyższego Prawa przez opanowanie klas średnich proletariatu. On, ten stary, biedny idiota musi być żywym, to jest: martwym symbolem zastępującym nam waszych świętych i wszystkie mity wasze, pseudochrześcijańscy faszyści, coście ponad miarę uwstrętnili komedię waszych pseudowiar. PUCZYMORDA Tak - prawdy nie ma - tego dowiódł Chwistek. HIPER-ROBOCIARZ Milcz, durniu krnąbrny. Materializm biologiczny, jako szczyt dialektycznego poglądu na świat, nie znosi mitów i tajemnic drugiego i trzeciego stopnia. Tajemnica jest jedna: żywego stworzenia i tego, jak inne stworzenia niesamodzielne je składają - ale tylko w nieskończoności ciemnej, złej, bezbożnej. PUCZYMORDA Czy nie można choć chwilę obejść się bez tych wykładów? HIPER-ROBOCIARZ zimno Nie. Tu, na ziemskim skrawku, wszystko jest jasne jak byk farnezyjski i będzie takim do końca świata, (wychodzi, ale właściwie nie wychodzi: odwraca się i mówi jeszcze) Gnębon przeszedł na naszą wiarę z przekonania - trzeba jakoś zużytkować to stare guano. Nic nie może być zmarnowane, jak u wstrętnie tak zwanej "skrzętnej gosposi" - brrrr. To nowość naszej rewolucji. Gnębon jest koniecznym momentem dekoracyjnym w tym persyflażu rządów ziemskich. SAJETAN Ten moment to nadzieja różnych draniów, że jednak przeżyją umszturc. A ja co? Ja mam zginąć, a te dranie mogą żyć? HIPER-ROBOCIARZ To pech biletu, któryście wyciągnęli, Sajetanie. Raz trzeba to sobie uświadomić, że żadnej sprawiedliwości nie ma i być nie może - dobrze, że jest statystyka - i z tego trzeba się cieszyć. Wali do niego znowu z colta. Gnębon siada na worze obok Sajetana, wpatrzony tępo krwawymi gałami w publikę. To musi być maska - tego żywy człowiek dać nie może. Fierdusieńko, który przez ten czas skończył ubierać Księżnę, zrzuca mu kołpak i delię i ubiera go tak siedzącego w łachmany i kaszkiet. Łachmany pokryte są białymi punktami. PUCZYMORDA A co to to białe? FIERDUSIEŃKO Wszy. SCURVY zanosząc się wprost od wycia Zanoszę się wprost od wycia za utraconym życiem i szczęściem. Może byś ty, Oleandrze, uczynił coś raz dla mnie? Zemsta szlachetnego marzyciela! - czy ci nie odpowiada ta rola? Spuść mnie z łańcucha! Daj mi pracować uczciwie i poczciwie na jakimś marginesie brudnym byle zaśmierdziałego ochłapu życia. Będę szewcem w ostatniej nędzy -zastąpię tych dwóch upiżamionych łotrów w równowadze społecznej. (wskazuje łapą Czeladników) Tylko nie to, tylko nie to, co oni mi tu szykują, te urwipołcie: zawyć się z żalu i pożądania! Au! Au! Auuuu! Wyje i łka. HIPER-ROBOCIARZ Nie, Scurvy - co oznacza szkorbut - twoje nazwisko jest symboliczne. Byłeś szkorbutem chorej na przemianę ducha - w an*logii do przemiany materii - ludzkości: ty zginiesz właśnie tak. (do Czeladników) No, rządźcie ta, rządźcie - my idziemy pracować nad technicznym aparatem, nad aparaturą i strukturą dynamizmu i równowagi sił tego rządzenia. Good bye! PUCZYMORDA ponuro Do widzenia. Nudne to jak scena zazdrości, jak lekcje na jakimś przedszkoleniu, jak wymówki starej ciotki - albo syntezując to porównanie:jak przedszkolenie starej ciotki połączone z wymówkami, a dotyczące robienia przez nią scen zazdrości o drugą ciotkę. Pojawia się znowu tablica z napisem . HIPER-ROBOCIARZ wolno Wybambronione! Wychodzi, dziko stukając ołowianymi podeszwy. I CZELADNIK z ironią Wybambronione! - Słyszane rzeczy?! Hej!!! Gotować mi się do orgii nocnej. To wszystko blaga, co on tu gadał. Nieskończona drabina tajnych rządów, superpozowanych jednych nad drugimi, nie istnieje! (do Księżnej) Ubieraj się, kreczkawa bamflondrygo! II CZELADNIK Blaga nie blaga, a jednak zabić byście go nie mogli. To nie wiadomo jeszcze, jak to jest z tymi tajnymi rządami. Może są i w naszej strukturze społecz... I CZELADNIK Dobrze jest, jak jest! Nie myśleć nic, bo śmierć z przerażenia nad samym sobą czai się zza każdego węgła. Fikcja nie fikcja, a przeżyjemy to życie reprezentatywne inaczej jak oni - czy są, czy ich nie ma wcale. A nudy nie będzie, bo idee, na tle braku zainteresowań filozoficznych u ogółu, wymarły do cna. Hej! Ino smutno jakoś, psia-ścierwa! Trza się uchlać. A jak przyjdą dziwki z burżujskiej tancbudy i efeby z Przedmieścia Nieposłusznych Pauprów, i ten straszny drań, co mieszka na ulicy Szymanowskiego pod siedemnastym, to się zabawimy - zabawimy i zapomnimy o tym życiu strasznym w bezsensie ostatecznym, najgorszym, bo do cna uświadomionym. O, Boże, Boże! (pada na ziemię i łka) Łkam oto jak najęty, a czemu, nawet nie wiem sam. Taki burżujski weltszmerc, ciućka jego tango tańcowała. Chrać mi się chce na wszystko. Księżna też chlipie. Scurvy wyje przeciągle i żałośnie. SAJETAN nagle się podnosząc, aż Puczymorda popatrzał na niego ze zdziwieniem A co? Takem wstał, że nawet wy, była Puczymordo, popatrzyliście na mnie z pewnym zdziwieniem. Ale mam cel. Oto, nie obślińcie mi waszymi sobaczymi łzami, jak pisał Wyspiański, mojej ostatniej chwili na tej ziemi. Uwierzyłem w metempsychozę - właśnie metem, a nie tam. Uwierzyłem w wielki TAM-TAM i nic mnie śmierć nie kosztuje, bo i tak tu bym już żyć nie mógł. I CZELADNIK Przeklęty starzec! Niczym go dobić nie można. Plugawi się toto w gadaniu jak młody pies w ekskrementach. Une sorte de Raspiutę czy co? SAJETAN Cichojcie, sucze sadła zjełczałe. Zupełny brak dowcipu i wszelkich pomysłów, psiakrew! (Pojawia się tablica: "Nuda coraz gorsza", na miejsce poprzedniej, która znika.) A jednak świat jest nieprzebranym w swej piękności - mówcie, co chcecie. Ździebełko każde, każde gówienko najmniejsze, co życie daje roślinkom, każde splunięcie na tle grozy spiętrzonej wschodnich obłoków w letnie popołudnie, gdy królują z wolna w lewo i prawo, na wypuczonych w zastygłych kształtach wybuchach wściekłości materii martwej, że jako taka żywą być nie może. PUCZYMORDA Dość - wyrzygam się. SAJETAN Dobrze - ale mi ciężko. Każda trawka przecie... PUCZYMORDA Szlus, bo rżnę w pysk, jak mi Bóg miły. (do tamtych) Jestem kontrolerem dekoracyjnych widowisk propagandowych. Próba generalna ma się rozpocząć zaraz - tancerki przyjdą o trzeciej. I CZELADNIK Więc to tak? A, niedoczekanie nasze. Ale jak tak, to tak - trudno. Palcem w niebie dziury nie zatkasz. Pypciem purwy nie dobajcujesz do glątwy ostatecznej. II CZELADNIK O, jak mnie męczy on tym surrealistycznym klęciem bez dynamicznego napięcia. I CZELADNIK O, to, to - tak straszne jest, że pojęcia bladego przeświecającego nie macie. Jakaś groza, nuda, katzenjammer i ohydne przeczucia. Tak wszystko się jakoś popsuło, (nuci) "Jamszczyk nie goni łoszadiej, nam niekuda bolsze spieszyt." Pomagają obaj Fierdusieńce w dalszym wykańczaniu ubierania Księżnej, której kostium wygląda tak: bose stopy, nogi gołe do kolan. Krótka, zielona spódniczka, przez którą przeświecają czerwone majtki. Skrzydła zielone nietopezie. Dekolt po pępek. Na głowie stosowany kapelusz, ogromny, włożony en bataille, z ogromną kitą i piórami: zielonymi i białymi. W miarę ubierania Scurvy wyje coraz głośniej i zaczyna się strasznie wprost szarpać na łańcuchu, po psiemu już zupełnie, ale nie przestając palić papierosów. PUCZYMORDA Nie rzucaj się tak, mój były ministrze, bo jak zerwiesz łańcuch, to cię zastrzelę, jak prawdziwego psa. Ja jestem na ich służbie - ja zupełnie się zmieniłem. Zrozum to, kochasiu, i uspokój się. Mocą transformacji wewnętrznej postanowiłem jeść pulardy, langusty, wermuje i papawerdy zakrapiane oblikatoryjnymi fąframi do końca, życia. Jestem cynikiem, aż do brudu między palcami u nóg - przestałem się myć zupełnie i śmierdzę jak zgniła flądra. Chram na wszystko. I CZELADNIK A co to chrać? PUCZYMORDA Chrać to tyle, co zalać coś innym czymś bardzo śmierdzącym. A jako rzeczownik funguje jako śmierdząca flegma ludzi kompromisu - demokratów na przykład: ta chrać, tą chracią, tej chraci i tak dalej. II CZELADNIK Lepiej zróbmy tak: jak zrobi but w kwadrans, to go puścimy do niej - jak nie, to się zawyje na śmierć. PUCZYMORDA Dobra, Jędrek - walcie! To zaspokaja resztki mego zmarniałego już sadyzmu - sam nie mogę nic. (płacze cicho i sromotnie) Oto płaczę tu cicho i sromotnie, samotny, choć byłem taki dziki i obrotny... Nawet dobrego wiersza nie napiszę! Taki Tuwim nieboszczyk to się zawsze ostatecznie pocieszył: co by z nim nie było! A ja co? - sirota. Nawet nie wiem, kto jestem - politycznie oczywiście! Życiowo jestem starym błaznem pełnym fazdrygulstwa i gnypalstwa: równa się fastrygowania połączonego z bałagulstwem i gnuśnego gmerania albo gmyrania palcem w tym, czego traktowanie i obrabianie wymagałoby precyzyjnych instrumentów - takim będę do śmierci zachranej. II CZELADNIK który słuchał go uważnie No to ja poszukam tu naszych dawnych instrumentów między rupieciami - tych resztek niby po naszym pierwszym, rewolucyjnym szewskim warsztacie - chłówno jego mać! A kiedy to było?! Jak było wtedy dobrze. W muzeum ma to być na wieczną rzeczy pamięć, (szukając w rupieciach) Aleście gaduła, Puczymordeczko - może jeszcze większa od naszego Sajetańczyka. My się będziemy tak nazywać: sajetańczycy albo mieduwalszczycy - od tego Mieduwała, co z Beatom Czarnym Piecytą walczył i na jego widok skomlił - co to? Czy mi się coś niesamowitego przyśniło? (do Scurvy'ego, który skomli jak ostatni Skomli-Aga do warsztatu) Masz tu, Skomli-Ago - masz wszystko - szyj! Scurvy zabiera się gorączkowo do roboty, skomląc ze zdenerwowania i pośpiechu. Coraz gorzej i coraz większy płciowy niepokój "maluje się" w jego ruchach, wszystko mu się nie udaje i leci mu po prostu z rąk w najwyższym (jego) podnieceniu erognoseologicznym. SCURVY Coraz większy niepokój płciowy maluje się w ruchach moich skociałego pseudoburżuja. Erognoseologicznie jestem prawie jak święty - turecki, dodaję dla przyzwoitości, bo jestem zaśmierdziały w tchórzostwie, stary tchórz. Muszę skomleć, bobym inaczej pękł jak dziecinny balonik. O, Boże! - ach, za co? ach - ech - czyż nie wszystko jedno za co, byle się raz dorwać i zdechnąć potem natychmiast. Tak mi chrómno jak nigdy jeszcze! Irina, Irina - ty już jesteś tylko symbolem całego życia, więcej: istnieniem w metafizycznym znaczeniu! - czego nigdy nie rozumiałem. Raz się tylko żyje i to zmarnowałem! To oni, skazani przeze mnie, czuli to wtedy, kiedy sznur... O, Boże! Skomlę jak pies na łańcuchu, gdy widzi, węszy - to najważniejsze - przelatujące koło siebie tak zwane słusznie psie wesele wolnych, szczęśliwych piesków, (tak skomli faktycznie) Suka na przedzie - psi panowie za nią, za tą jedyną! - suczusią czarną albo beżową - o Boże, Boże! SAJETAN Czyż nic się nie stanie na ostatek życia mego? Czyż umrę w tej komedii kankrowatej, patrząc na rozkład za żywa bonzorogów dawnych w miazdze słów rzygotliwych? Bo kankry jesteśmy wszyscy na ciele społeczności w jej przejściowej fazie od rozdrobnionej sproszkowanej wielości do prawdziwego społecznego continuum, w którym zlewają się pojedyncze wrzody indywiduów w jedną wielką "plaque muqueuse" absolutnej doskonałości wszechogólnego organizmu. Wrzody bolą i cierpią - to jest ich zawód poniekąd - niech tam! Plaka będzie już tylko' rozkosznie swędzić, aż się zagoi. Nicość. PUCZYMORDA Jezusie Nazareński - ten rżnie swój wykład przedśmiertny bez żadnego miłosierdzia nad nami! Księżna tańczy. SAJETAN A czyż myślicie, że i my nie powstaliśmy w ten sposób? Rzadka linia monadologów, raczej monadystów - od hylozoistów greckich, przez Giordana Bruna, poprzez Leibniza, Renouviera, Wildona Carra - ci ostatni są jacyś nietędzy - trudno - a dalej przez Vilato i Kotarbińskiego w jego nowej transformacji reizmu na żywo, a la Diderot, a wcale nie ŕ la przeklęty demon materializmu baron von Holbach, co wszystko do bilardowej teorii materii martwej chciał sprowadzić - prowadzi nas do prawdy absolutnej, w której i dialektyczny materializm, jako walka potworów, której wynikiem jest istnienie i tak dalej, i dalej... Bełkot Sajetana trwa nieartykułowany dalej. Oznaki szalonego zniecierpliwienia wzrastają u wszystkich. Scuryy szaleje na łańcuchu. Odtąd wszystko, co się mówi, występuje na tle nieartykułowanego bełkotu Sajetana, który gada aż do odwołania. Gdzie ponad tym bełkotem słychać będzie oddzielnie jego zdanie, będzie to wyszczególnione. SCURVY skomląc Ja nie mogę uszyć tych po trzykroć zawomitowanych astralnie buciorów. Wszystko leci mi z rąk przez to ohydne, erotyczne podniecenie. Ja nie mogę już i wiem, że nie zrobię, a z rozpaczą robię dalej, bo jednak umrzeć z tego nienasycenia byłoby ohydną gaskonadą losu - bragadocie jakieś - czort wie co! O - teraz wiem, co to są buty, czym jest kobieta, życie, nauka, sztuka i socjalny problem - wszystko wiem, ale za późno. Napawajcie się moją męką, wampiry! Zaczyna wyć - już nie skomleć - po prostu wyje dziko i żałośnie, a Sajetan gada wciąż nieartykułowanie z gestykulacją bajeczną. II CZELADNIK ubierając Księżnę Zupełna pustka - już mnie nic nie bawi. I CZELADNIK Ani mnie. Coś w nas trzasło i już nie wiadomo, po co żyć. KSIĘŻNA Macie to, czegoście chcieli, co my, arystokraci, czuliśmy zawsze. Jesteście po tamtej stronie - cieszcie się. SAJETAN słowa wyłaniają się z ciągłego bełkotu i giną w nim na powrót ...na szczytach zawsze tak, bracia moi, ponurzy bracia w pustce... W głębi wyrasta nagle czerwony piedestał - może być katedra prokuratora z II aktu. KSIĘŻNA Na piedestał, na piedestał mnie co prędzej! Nie mogę żyć bez piedestału! (śpiewa) Trzymajcie mnie, trzymajcie mnie, ach na tym piedestale, Bo się za chwilę cała z niego sama, ach, na pysk wywalę! Wbiega na piedestał i tam staje w chwale najwyższej z rozpiętymi nietopezimi skrzydłami w łunie bengalskich i zwykłych ogni, które nie wiadomo jakim cudem na prawo i lewo się zapalają. Scuryy zawył jak nieboskie stworzenie. Oto staję w chwale najwyższej na przełęczy dwóch światów ginących! SCURVY Przebaczcie mi, towarzysze w męce, bo - nie blagujcie - męczycie się wszyscy - nie mówię tego na pociechę dla siebie, tylko to tak faktycznie jest - przebaczcie, że zawyłem tak, jak nieboskie stworzenie, hańbiąc tym rodzaj ludzki, ale doprawdy jużem nie mógł - no nie mógł jużem i szlus! Ciska but po paru szalonych wysiłkach zginania i szycia grubego płata skóry - robi to na siedząco. Po czym zaczyna pełzać na czterech łapach w kierunku Księżnej, wyjąc coraz gorzej. Łańcuch go wstrzymuje i tu wycie Scurvy'ego staje się wprost strasznym. PUCZYMORDA Wytrzymać nie można w tym płaskim burdygielu - (do siebie) tak, jakby były wypukłe. Moje, faszystowskie, bo faszystowskie szpryngle były lepszej marki. I to mój były minister! Taż to, panie, jest szkandał - jak mówią w Małopolsce - ten bezmiar upodlenia! Ale to tak sugestionuje jakoś, że ja bym chciał też jakoś tego... (Sajetan bełkocze ciągle.) O, psiakrew! - A jeśli ja nie wytrzymam i też ukorzę się przed tym nieludzkim babiszonem? (po pauzie) No to ostatecznie nic strasznego - korona mi z głowy nie spadnie. Zupełny cynizm - o to, to! Złazi z worka i balansuje na boki, odwrócony przodem do publiki SAJETAN ... balansuj se, balansuj, a jak raz wpadniesz, to od tej wewnętrznej czci dla niej się nie wywiniesz... KSIĘŻNA woła, mówiąc po rosyjsku "nieistowym" głosem Oto wołam was "nieistowym", jak mówią Rosjanie - polskiego słowa na to nie ma - głosem mych nadbebechów i krużganków ducha przeszłego i zatraconego, w tych bebechach wylęgłego: ukorzcie się przed symbolem wszechmatry - czyli raczej suprapanbabojarchatu! On wybuchnie lada chwila. Bo wy, mężczyźni, możecie zgnić nagle: zamienić się w kupkę płynnej zgnilizny, jak pan Waldemar w nowelce tego nieszczęśnika Edgara Poe. Wy pykniczejecie: wasi schyzoidzi wymierają - nasze schyzoidki mnożą się. O - dowód, że Sajetanowi dali po łbie, a Puczymorda będzie żarł langusty - to symbol - póki będzie ruszał usty i żołądka władał spusty. Mężczyźni babieją - kobiety en ma**e mężczyźnieją. Przyjdzie czas, że może zaczniemy się dzielić jak komórki, w nieświadomości metafizycznej dziwności Bytu! Hura, hura, hura! Czeladnicy i Puczymorda pełzną ku niej na brzuchach. Scuryy rwie się z łańcucha jak wściekły, wśród brzęku i skowytów. Sajetan wstaje i ku niej się też obraca, jak Wernyhora jaki. Nagle chochoł wstaje i staje nieruch*mo. Lekka konsternacja wśród pełznących: wszyscy, nie wstając, oglądają się na chochoła. PUCZYMORDA tubalnym głosem My, pełznący, jesteśmy z lekka skonsternowani, że chochoł wstał. Co to znaczy? Nie chodzi o rzeczywistość - jechał ją sęk - ale co te znaczy w wymiarach wieszczych, powyspiańskich, w tym powyspiańskim gmachu myśli narodowej zaludnionym przez tłumy szalbierzy i wykładaczy pism, które nic nie znaczą i są tylko artystyczną fantazją: napięciem dynamicznym dla Czystej Formy w teatrze - czy ja mówię bez sensu? Chochoł podchodzi do piedestału. Spada z niego strój chocholi i okazuje się, że to jest Bubek we fraku. BUBEK-CHOCHOŁ mizdrząc się do Księżnej Pani Ireno, pani się tak ślicznie śmieje - ta chodźmy na dancing - ta chwila, co nigdy nie wróci, i to urocze, bajkowe tango - ta słowo daję... SAJETAN Jak Wernyhora jaki będę gadał jeszcze długo dość. Ale gdzie ta. Oto wstaje wszechbabio - trochę z ruska; z akcentem na ostatnią głoseczkę najmilejszą - nawet ona mi się podoba - jeśli nie zdążę skonać przed zapadnięciem nocy i kurtyny, to wiedzcie, że nim palta w waszych zachranych garderobach odebrać zdążycie, ja już żyć nie będę - to jest więcej niż pewne. Mam dziurę od siekiery we łbie i dziury od kul w brzuchu i mózgu poprzez ucho... Bełkot jego trwa dalej. PUCZYMORDA Pokonała mnie, ścierwa jej pyzdry! Nie dam rady! Pełznie. SAJETAN w zachwycie do Księżnej Wszechbabio! Wszechbabio! Och, to w to! Ach, to w to! I tamto w tamto! A kto powie? czy ja cham? - to? jam jest władca idealny, mumia trupia, bardzo głupia. Wgramolilem`ś w los fatalny - niech mnie inny tam odkupia - nie dbam o to, ach to w to-to - ot jest co! Wali się na ziemię i pełznie ku Księżnej. Serce dalej dyszy. SCURVY wyje dziko a nieprzytomnie, po czym milknie i w absolutnej zastygłej ciszy mówi Można teraz korzystać z przechadzki, bo w tej porze oni nas nie rozumieją zupełnie. GLOS STRASZLIWY z hipersupramegafonopumpy Oni wszystko mogą! Na Księżnę z góry spuszcza się druciana klatka, jak dla papugi - Księżna zwija skrzydła. SCURVY wśród ciszy O - jak boli w sercu - to od papierosów - naczynia wieńcowe zniszczone - rotten bulkheads - Tyś bólów wszystkich król - Tyś to? Fizyczny ból - (krótka pauza) Tfu, do czorta! Pękła mi aorta! Umiera i leży jak długi na wyciągniętym łańcuchu. KSIĘŻNA słychać dalekie tango Zawył się na śmierć z pożądania. Pękło mu serce, a pewno wszystko inne też. Teraz bierz mnie, który chce - teraz bierz! Jestem podniecona tą śmiercią jego z pożądania niesytego do mnie do niewiarygodnych granic! Tylko kobieta może... Wchodzi dwóch Panów, ubranych w angielskie garnitury. Księżna bełkoce dalej coś niezrozumiałego. Oni rozmawiają cicho, idąc od prawej ku lewej. Przekraczają obojętnie leżących pełzaków i trupa prokuratora. Za nimi krok w krok idzie Hiper-Robociarz z termosem miedzianym w ręku. JEDEN Z PANÓW: TOWARZYSZ X Więc słuchajcie, towarzyszu Abramowski, ja rezygnuję na razie z upaństwowienia kompletnego przemysłu rolnego, ale nie jako kompromis. DRUGI Z PANÓW: TOWARZYSZ ABRAMOWSKI Oczywiście, prześwietlenie ideowe tego faktu będzie takie, że oni muszą to zrozumieć jako tylko i jedynie czasowe przesunięcie... Bełkot Księżnej staje się artykułowany. KSIĘŻNA ...z matriarchatu ultrahiperkonstrukcji, jak kwiat transcendentalnego lotosu, spływam między łopatki Boga... TOWARZYSZ X Zakryć tę małpę, jak papugę, płachtą jaką. Niech przestanie świergolić i skrzeczeć. Do fufy z matriarchatem. (Straszny Hiper-Robociarz biegnie i zarzuca na klatkę czerwoną płachtę, którą mu podał z walizki Fierdusieńko.) Otóż słuchajcie, towarzyszu Abramowski, byle tylko utrzymać się na samym punkcie rozpaczy... Tyle kompromisu, ile tylko absolutnie koniecznie - rozumiecie: ko-nie-cznie -potrzeba. Może matriarchat przyjdzie z czasem, ale nie należy robić z niego hałaśliwej jakiejś gaskonady zawczasu. TOWARZYSZ ABRAMOWSKI Ależ oczywiście. Szkoda tylko, że my sami nie możemy być automatami. Po posiedzeniu weźmiemy tę małpę ze sobą. Wskazuje Księżnę, której nogi widać tylko pod płachtą. TOWARZYSZ X przeciąga się i ziewa Dobrze - możemy razem. Muszę mieć jakąś detantę - odprężenie. Przepracowałem się ostatnio na glanc. Nagłe jak piorun spadnięcie żelaznej kurtyny. GLOS STRASZLIWY Trzeba mieć duży takt, By skończyć trzeci akt. To nie złudzenie - to fakt. KONIEC AKTU TRZECIEGO I OSTATNIEGO 6 III 1934