Ramahof - Droga do piachu lyrics

Published

0 187 0

Ramahof - Droga do piachu lyrics

Na pusty żołądek znowu Tiger Zagryzam go chesterfieldem light'em Tauryną mózg karmię, kofeina działa już sprawnie Jestem jak bóg, benzen do płuc wjechał fajnie Słońce rozjaśnia powoli horyzont Chorych ludzi rząd maszeruje po pieniądze Najebany alkoholik wini chory rząd Pewna emerytka ponownie nie usiądzie Pozasychane rzygi zdobią chodniki centrum Świt krwi na bluzach i pogubionych zębów Po nocy nerwów zamaskowane pod litrami tanich perfum Oparów tanich piw szerokie spektrum Stada sępów odbywają wrogi lot Mam oddech nierówny na skroni pot Okrutnie serce dudni narasta chłód w nim Dopiero doba bez snu kawa reguluje puls mi Pełne wagony metra wiozą tłum Mordy nadęte, bluzgi przerywają szum Smutni, posłuszni jak w kolonii trutni Wczoraj snuli plany ale dziś znowu chuj z tym Muszę być czujny, płonie szlug Chcę wierzyć, że mi to pomaga ale rośnie w głowie huk Jest cicho, klawiatur gwarny stuk Niby rozmawiamy, a nie słychać żadnych słów Windy i pozory wypełniają szklany dom Jedenastą godzinę emanuje monitor Takie miasto, tempo wysokie tętno Bez mety maraton biegniemy, nigdy stop Suplement łykam, znowu czuję moc Do zrobienia nadal mam stos, nadchodzi noc Nigdy cię nie ma, czytam SMS od niej Na pewno masz dziwkę, zapomnij o mnie Zapomnę, nim pogasną budowle zimne jak ja Wrócę tam w letargu ponownie za dnia Północ na zegarku, nie wybieram się spać Red Bull'e wezmę ze dwa Sunę incognito jak czarny van Jeszcze fajki mam, zaliczam czwarty bar Nie ma żadnych dam tu, setki lajków Zero IQ, bez hajsu lepiej wypierdalaj Dalej klub, barman wie co mi wlać Ciasno od skurwysynów, wilgotno od szmat Obcy typ gada, że mnie zna chce ze mną chlać A ja chętnie rozjebałbym mu łeb o blat Pomazanych ścian wir, zaburzony czas Teraz chcę być sam, telefon w końcu padł Poszarpany mam film, błyski wydarzeń Samotny spacer, nie wiem jak się tu znalazłem Widzę niewyraźnie, słyszę pisk Mimo świateł ciemno nagle, nie czuję nic Paraliż totalny, pada gęsty deszcz Niebieski sygnał, dźwięk syren, ktoś tu jest Błogi bezruch, plecami do ziemi Seria pytań bez odpowiedzi, brak reakcji źrenic Zapach mocnej chemii, silnika zapłon Chyba gdzieś jedziemy, igła mi przebija dłoń Zasypiam albo zasnąłem dawno Korytarz pełen lamp jasnych bardzo Wszyscy pędzą nerwowo, nie wiem co ze mną Każde słowo tu zebranych to bełkot Powietrza haust, nie do opisania ból Zewsząd rytmiczne odgłosy aparatur Zero pauz, to piekło chyba, wbity venflon W żyłach morfina płynie, dajcie mi zdechnąć Sztywny kark mam, brak ruchu warg Szepczą lekarze w duchu, że miałem fart Druga szansa, diagnoza padła Zapomnij o melanżach, kolejnym razem będzie piach Twarze niewyczekiwane są tu Pozostałym coś wypadło po prostu Nie wiem jaki jest dzień, widzę miliardy zdjęć W głowie robię remanent, kilogramy prochów do snu Obiecuję sobie, kiedy wyjdę stąd będzie idealnie Rzucę pogoń za hajsem, cały ten owczy pęd Będę czysty jak abstynent, zmienię się całkiem ... Na pusty żołądek znowu Tiger Za okno leci pet, zapierdalam autem Szary bajzel równo barwią latarnie Późno jest, biorę żarcie w Mc Drive'ie [Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]