Przemysław Gintrowski - Pompeja lyrics

Published

0 129 0

Przemysław Gintrowski - Pompeja lyrics

Odkopywaliśmy miasto Pompeję Jak się odkrywa spodziewane lądy Gdy okiem ludzkim nie widziane dzieje Jutro ujrzane potwierdzą poglądy Z których dziś jeszcze głupców tłum się śmieje W miarę kopania miejski cień narastał Jakbyśmy wszyscy wracali do domu Wjeżdżając wolno w świt wielkiego miasta Cicho, by snu nie przerywać nikomu Tylko pies szczekał i łańcuchem szastał - Czemu pies szczeka, rwie się na łańcuchu? Szybkie dłonie masują mięśnie dostojnika Który w łaźni na własnym kołysząc się brzuchu Wydaje rozkazy, pyta niewolnika - Pies szczeka, bo się boi wielkiego wybuchu! Bzdura. Na chwilę przerwij, bolą kości Co z poetą, którego rozkazałem śledzić? - Nic nowego meldują podwładni z ciemności W swoim mieszkaniu przy kaganku siedzi I pisze za wierszem wiersz dla potomności - Czemu pies szczeka, targa się po nocy? Tej, którą objął twarz znieruchomiała - Bzdura, może chuligan trafił kundla z procy Mruczy, chce wydobyć uległość z jej ciała Ale ona w oknie utkwiła już oczy - Ziemia drży czy nie czujesz? Objął ją od tyłu I szepnął do ucha - to drżą członki moje! Świat nie zginie dlatego, że bydle zawyło Odwraca jej głowę i długo całuje Na dach pada gorące pierwsze ziarno pyłu - Czemu pies szczeka, słychać w całym mieście? Więzień szarpie kratę, czuje duszny powiew - Strażnicy otwórzcie! Ludzie, gdzie jesteście? - Ja jestem - żebrak spod muru odpowie Ślini się, nóg nie ma, drzemał przy areszcie - Ratuj mnie wypuść! - ten tylko się ślini I ślina w ciemnościach już błyszczy czerwono - Mogę pomodlić się w jakiejś świątyni Tyle ich ostatnio tutaj postawiono Nic żaden z bogów dla nas nie uczyni! - Czemu pies szczeka, patrz jak płonie niebo Z pieca wyciągaj bochenki niezdaro Ziemia dygoce uciekać stąd trzeba Nie chcę być własnej głupoty ofiarą! Weź wszystkie pieniądze i formę do chleba! - Czemu pies szczeka?! Tak to już koniec Lecz jeszcze zabiorę te misy z ołtarza Nikt nie zobaczy gdy wszystko zniszczone! Nie zdążę, nie zdążę! Noc w dzień się rozjarza Biegnę, jak ciężko! Powietrze spalone... Psa, który ostrzegał, nikt nie spuścił z łańcucha Zastygł, pysk otwarty, łapy w próg wtopione Podniosłem oczy i objąłem wzrokiem Ulice, stragany, stadiony sklepienia Wtem słyszę szmer Pada z nieba popiół... A to się tylko obsunęła ziemia Pod czyimś szybkim nierozważnym krokiem