Peja - Moje być albo nie być lyrics

Published

0 56 0

Peja - Moje być albo nie być lyrics

[Zwrotka 1] Nigdy nie byłem 2Paciem, ale byłem jak pacman W żółtej bluzie na śniadanie wpierdalałem MCs z ranka To skandal, starty powetruję sobie goudą I nie Beatles, idę na dno za żółtą łodzią podwodną Nic tylko się nawalić, przytulić żółty szalik Tylko samotność, rozpacz, dzicz, despero jak Malik Tylko odbezpieczyć broń; rosyjska ruletka Gdzie mój talent, gdzie jest sk**, dziś na feat tonę w bredniach Straciłem bluzę, w chuj przypał, no co za lipa Czy do końca życia będę leciał na czasownikach? Gdzie podwójne, jako minimum zaczątków stylu Już to widzę, jak zweryfikują moje wyjście synu A stado skurwysynów tylko czeka aż się potknę Teraz dopiero się zacznie, plotka goni plotkę Wczoraj płakałem rymami, dziś chcę tylko pić i wyć Za oknem płacze deszcz i ten żółty, jesienny liść [Refren] Chcę odzyskać umiejętności i pewność siebie Gdzie podziała się charyzma, nosz kurwa mać, nie wiem Pozostaje bal na smutno, tylko ja i cztery ściany Wychlany, zaćpany, przegrany, zrezygnowany [Zwrotka 2] Wjeżdżam w taki cug, że nie jeden by się zesrał Totalne zaćmienie, harakiri Gerga Tylko Dopeman, Dopeman, Compton DJ Yella Choć na chwilę, na japę żółty uśmieszek wklejam Moja bluza była żółta, żółta, żółta Dzięki niej miałem stylówę na miarę Yelawolfa Nosz kurwa, mina smutna, zaliczam wpadkę Pojechałem chować ojca, przy okazji zabić matkę I zamiast pluć rymami, panczami, pluję żółcią Tańczę siódmy dzień z rzędu, mam nierówno pod kopułką Chwytam za słuchawkę, w bani myśli przeokropne Ja cię bardzo proszę, przyjedź Piotrek, bo skoczę oknem Zaraz kogoś kopnę w ryj, za dużo alko Oto śmierć rapera dzięki zabójczym substancjom Bez bluzy, jak bez głowy, a ból głowy przypomina Że straciłem dla niej głowę, cały świat chce mnie wydymać [Refren] [Zwrotka 3] Znowu czysta, do tego kryształ i szampan Cristal Dwadzieścia siedem krech szuram, gruba pizda Looser kokainista, żalom dziś nie będzie końca I tak płynę rynsztokiem, spotykam zmarłego ojca On zagaduje do mnie, na "kumplu", łokciem trąca Chce wysępić szmal, jakieś drobne na bronksa Prosi bym został, to czarna owca, przeprasza za krzywdy Walę go z pięści, strasznie napięty, omamy znikły Puchnie mi łapa, nieźle wkurwiony, poszedł łuk brwiowy A to aneks kuchenny, zawodnik doświadczony Twardy jak Różal, znowu się wkurzam, na chuj mi ten defekt Trwała kontuzja, ja nie odpuszczam, chwytam za maczetę Głosy podwórza, znów się oburzam, po schodach lecę Grubo się wkurwiam i wszczynam aferę O chuj tu chodzi, jacyś dwaj młodzi, kurwy już po was Wyciągam sprzęt, walę na oślep, kurwy gdzie towar Rzucają we mnie browar i dzieciaków już tu nie ma A zza rogu wyskakuje Piotruś, który rzuca "siema" (ziomeczku jakiś melanż?) To o utracie wiary, stary gdzie jest moja bluza Prosisz bym się nie wkurzał? Chcę odzyskać swój talizman Żal po stracie, koszmary, wciągam stuff jak odkurzacz Nagłe załamanie formy, to o kryzysie mistrza [Refren] [Outro: Wlademar Kasta] Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni wyszedłem z domu. Nie mam już na nic siły. Ludzie nie piszą, dzwonią, pytają kiedy nagram coś nowego, a ja czuję, że spadam [Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]