Michrus Dixon37 - Idzie życie lyrics

Published

0 67 0

Michrus Dixon37 - Idzie życie lyrics

[Zwrotka 1: Kafar Dixon37] Rok osiemdziesiąty czwarty, to dwunasty kwiecień Odeszły wody kobiecie i na świat przyszło dziecię Nie kochane i nie chciane przez nikogo na tym świecie Ojciec chlał, matka chlała, Michaś wychowany w biedzie Siódme urodziny spędzał jak zwykle u babci Wolał to niż awantury u ojca i matki Wolał to niż miasto, wolał to niż bloki I w wieku lat siedmiu miał powiedzieć dosyć Ojciec najebany ledwo się po niego wtoczył Babci po raz setny łzy zalały oczy Jak jej własny syn, może im to robić Młody nie pamiętał nic oprócz błysku kosy [Zwrotka 2: Michrus Dixon37] Jak za młodu się napatrzył, patrzył na świat wrogo Nie było kolorowo, nie szedł właściwą drogą Podstawówka szkoła i rówieśnicy wokół Coś tam komuś podpierdolił, nie było wyroku W wieku lat dziesięciu miał już kuratora Na bok poszła szkoła, był już znany w swoich stronach Psychika mu padła gdy od wódy ojciec skonał Ośrodek dla nieletnich w jego życiu to już norma Poznał w jednym z nich, takiego jak on gościa Michał i Robercik ich spóła była prosta Pół na pół z roboty, co by się nie działo Trzymać język za zębami, choć to wczasy skrócić miało [Zwrotka 3: Saful Dixon37] Niby spóła, wszystko do wspólnego gara, chwila Wkrótce Michał odkrył ile warta jest ta przyjaźń Zupełnie przypadkiem coś usłyszał i podpatrzył Jak Robercik zdaje pełny raport wychowawcy Znów ktoś bliski zwrócił się przeciw niemu Nienawiść do świata osiągnęła apogeum Stwierdził, jebać ludzi, zawsze będę sam W tym momencie w jego głowie zrodził się zemsty plan Nagrał cichą famę o depresji przyjaciela Plotka bardzo łatwo w ośrodku się przyjęła Aż pewnej nocy Michał oddał pokłon diabłu I Roberta podczas snu powiesił na kablu [Zwrotka 4: Rest Dixon37] Nie wyszło to na jaw i strzeliła mu szesnastka Michciu wyskakuje, trafia prosto w szpony miasta Nie miał dokąd wracać, żal czuł też do matki Chciał jedynie podziękować za opiekę babci Ruszył więc na rejon tam gdzie miała swoje lokum Pod trzydzieści siedem dzwoniąc, nagle stanął w szoku Zobaczył sam siebie, kilka lat młodszego Jak pijany ojciec bije syna lecząc swoje ego Obrazy z dzieciństwa, wróciły w dwie sekundy Michciu nic nie myśląc wbił kolejny gwóźdź do trumny Najebał więc typa złości w sobie nie chciał dusić Uciekł z miejsca szybko bo w tle słyszał już koguty [Zwrotka 5: Kafar Dixon37] Swoje zakrwawione ręce znów wytarł w koszulę Nie szanował życia za pan brat z ostrym bólem Nie szanował nic, ale coś zaczęło pękać Gdy zamykał oczy widział twarz tego dziecka Kiedy je otwierał, ciało swej ofiary I tak z dnia na dzień styki mu się przepalały I tak z dnia na dzień Michciu chodził wytrzepany Ani wóda, ani prochy mu nie pomagały Kiedy włączył tv i zobaczył info Rodzinę ofiary zapłakaną nad modlitwą Wiedział, nie wytrzyma i otworzył okiennice I to smutne szare życie rozbił o ulice [Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]