Maciej Kozak - Musimy iść lyrics

Published

0 197 0

Maciej Kozak - Musimy iść lyrics

[Intro] Joł Pork Pores Porkinson Jak to jest, powiedz, że [Verse 1] Jest wokół tyle pięknych rzeczy, lecz wsadzamy rzadko je do głowy Za to problem stoi co dzień w drzwiach jak Świadkowie Jehowy Mój jest największy, czemu? bo jest mój.. i mnie pali Choć dla ciebie to tylko jebany surrealizm Wszystko jest względne i zależy od punktu widzenia Dla jednych nawet prosta jest krzywa, czy to ją w krzywą zmienia? Myślisz, ze twój problem jest największy? wyjdź się przewietrz I spytaj Claptona czemu napisał Tears In Heaven Powiedz czym jest normalność, normalność to większość A więc nie jestem normalny, jebać to - jak przeciętność Trzeba mieć się na kim oprzeć, dziś pieniądz uczy nas matmy Trzymaj się tego chłopcze jak rozbitek tratwy Chcę być cierpliwy jak wampir, choć w snach już jestem martwy Nie jestem głupi, może czasem leniwy jak Garfield Mógłbym zapisywać kartki z prędkością drukarki Lecz czy wtedy byłbym wielki? I według czyjej miarki? [Ref; Pork] Musimy iść wciąż przez ciemność Choć przez to Tak wiele, tak wiele, tak wiele mamy blizn Nie mam już nic Jestem włóczęgą Choć wiem, dom nasz Za wiele, za wiele, za wiele dni.. [Verse 2] Ludzie pół życia się dorabiają tracąc zdrowie i siły Drugie pół życia hajs wydają na to, co utracili Debilizm Idziemy przez labirynt otumanieni od kiry Złota kadzidła miry, stąpając po cienkiej linii A czas płynie jednostajnie, wciąż kradnie i nie wybacza A ja czuję, że dziś muszę ogarnąć Stajnię Augiasza Świat nie zawraca, może najwyżej rzucić nam ukłon Tylko dlaczego stoi do nas dupą, ee? Namaluj palcem na zaparowanej szybie serce, idź i Domaluj mu dwie kreski, zrobiłeś z serca cycki Łatwo odwrócić kota ogonem - przykład ci dany Lecz nawet bezbronny kotek walczy przyparty do ściany Nie ważna płeć, pochodzenie, każdy walczy z cieniem Jak za długo patrzysz w otchłan, to otchłan patrzy w ciebie Może mnie gdzieś tam spotkasz, jak światło za tunelem Bo nawet kiedy zamkniesz okna nie znika mrok na niebie [Ref; Pork] x2 [Verse 3] Mam dosyć spisków i zdrad, dysput i traum Złych snów i strat, kłamstw, oportunistów Populistów i skarg, chłystków i zwał Zmaż z dysku ich ślad, listów i dat Tak chcę w spokoju zmysłów dożyć Jak Eastwood swych lat Nie zmienię nic tu i tak, choćbym po pysku ich lał Głuchnę od ich pocisków a ślepnę od błysku ich strzał Gdybyś mnie wypruł i sprał, wysrał, wypluł i zjadł Ludzie, już dawno bowiem obnażał Chrystus ich z wad A ty egzystuj i walcz w tym wysypisku ich prawd Pośród nacisków i tego ścisku za trochę blichtru i [?] Wśród tego miksu ich prawd wciąż tańczy prawda i fałsz Co się wyklucza, jak ci z Egiptu z tym z Olimpu od lat Możemy dziś kupić strach, kupić szans parę A każdy głupi kupi lans, co będzie widoczne jak transparent Ludzie są hipokrytami, każdy z nas stoi blisko nich Lecz spytajmy się siebie sami, kto jest większy - my, czy oni? [Ref; Pork] x2