[Zwrotka] I te ciała, ciała wszędzie Roztrzaskane i pogniłe w obłędzie Drogi prowadzące do zarzynanych kozłów Gdzie na bitewnym polu czeka już Horus Blokowiska trupów świadkami porażek Ludzkich upokorzeń, pragnień i marzeń Wisielczych stołków, sznurów na szyjach Upadków czczonych w pustych promilach Ile tragedii niosą spojrzenia na przystankach O porankach wspartych smrodem spalin Ludzie się nabrali, bo wpychano im w głowy Towar świadczący o moralnym grzybie atomowym Jedno osiedle, kilkadziesiąt bloków To kilkaset ofiar tego samego skoku W ciągu roku dramat życia wystawiają dachy Bo za bardzo kłują rany zadane w plecy Miał szesnaście lat, nakaz egzekucji W poniedziałkowy ranek ze snu go wybudził Odebrali mu wszystko za grzechy innych A myślał, że świat jest choć trochę sprawiedliwy Długi niegdyś sprzymierzonych niosą trumny Na barkach od kłamstw i przerażenia brudnych System chroni nie tych co trzeba, jak i prawo Ludzie wstają i chodzą spać z cuchnącą obawą Na ustach, bo na nogach coraz ciężej im ustać W agonii muszą kucać przed oskarżeniem Czy nie boli was sumienie? No tak, zapomniałem Przecież wasze serca zakuto w korporacyjną skałę Jak mamy żyć, jak mamy sobie z tym poradzić W rzyć możesz sobie wsadzić czcze banały Jestem taki mały w obliczu instytucji Która w dupie ma szarej codzienności ludzi Nie ma co się łudzić, smród ciągnie się latami Za sądami, przesłuchaniami, wyrokami Ludzie nie wytrzymują, mają do tego prawo Gdy system miesza z błotem ich mentalność I moralność, zasady i układ nerwowy Schody zamiast windy w ramach nagrody Za chęć pomocy bliźniemu z sąsiedniej klatki Uszkodziłeś oprawcę, czekają rdzawe kratki W które cię wpasują, jak druczek w schemat On bij własną żonę, nie jestem człowiekiem na etat Mamy prawo bronić tego co ludzkie, tak myśleli Dopóki przed sądem nie zostali uświadomieni Od tej pory nikt nie interweniował pośród krzyku Dobiegającego zza ściany łamanych krzeseł ryku Nie minął miesiąc a kobieta nie wytrzymała Gdy skurwiel przyszedł rano pod sufitem wisiała Ona także była mała, to tylko źródło podatków Jedna mniej emerytura, płacz zostawiony w spadku Wszysycy wiedzieli co dzieje się na parterze Pogrążeni w smutku i żarliwej wierze, że będzie lepiej Jak bardzo musi boleć świat By go sobie tak łatwo odbierać Jeden dziewięć osiem cztery Georga Orwella W życie się wciela Ministerstwa miłości i prawdy