Kilkadziesiąt sznurowadeł, zaplotę z nich warkocz Ziomki mają panny, plany, chyba pora wiać stąd Ja? U mnie nie wiem człowieku jak jest Jest piątek, cyk, niedziela no to setę na stres Zamykam się w snach, zamykam kiedy jest dzień Witam, żeby pokonać strach, pobierać tlen Mam obrany cel i wiem czego chcę dziś Wziąć szczęście za łapy i spierdolić stąd, ty Żeby to było łatwe szamać, kimać, tyrać, ciągle Przez melanże zryty łeb, nienapełniony portfel Matka mówi : 'byś odłożył te pieniądze' A ja inwestuje w paradoksalne żądzę, błądzę Ciągle błądzę gdzieś, już nie wiem dokąd iść Pewnych spraw nie przepalę, nie przepiję, to nic Trzeba będzie się wziąć na odwagę Kopnij mi stołek, może wtedy pomarzę Tysiące chwil, deja vu, to sk**e umyka gdzieś Polej mi, na trzeźwo tego nie zniosę, wiesz Przez ten syf, benzyny umyka w kanistrze Pora się wieszać, chyba nie chcę istnieć (x2) Wszyscy się martwią o mnie, mam swój świat, swe kredki A tak było fajnie gdy byliśmy dziećmi A tak było fajnie gdy byliśmy grzeczni Dopóki inne placeba tu nam w krew nie weszły Pierdol, że robie rapy smutno i klasycznie kurwa Ludzi z charakterem nawet twój nie buja, chuj tam A że masz furę, hajs i dupę nie znaczy nic Bo nawet szczęśliwym ludziom Bóg nie zagaja blizn To wszystko wraca do nas, woła chodź się pohuśtać Jeszcze nie czas na mnie, weź się na odwagę kurwa To najszczerszy syf, pora już go wyrzucić Po chuj stary? Nikt nie uronił łzy, jesteś głupi Jesteś pojebany, mówią weź się ogarnij Czasami lecą za mną, czasami plują w twarz mi Te jebane sny, nie mogę zasnąć Zakop ten dołek, życie nie jest baśnią Tysiące chwil, deja vu, to sk**e ciągle umyka gdzieś Polej mi, na trzeźwo tego nie zniosę, wiesz Przez ten syf, benzyny umyka w kanistrze Pora się wieszać, chyba nie chcę istnieć