Junes - #6 lyrics

Published

0 194 0

Junes - #6 lyrics

[Verse 1] Jak chciałem nie być sam, musiałem być pod wpływem Jeszcze częściej, kiedy chlam jest do żyję synonimem Zanim wreszcie się zabiję, przestawię w "się" literę Zacznę z wysokiego C i otuli nas cement Gdybym mówił szczerze, stanęłoby w gardle Gdybym miał spłacić cenę, bym się zadłużył najpierw Gdybym wiedział, co się stanie, wybrałbym podobnie Choć zabiera nam pamięć, to co było w tym istotne Miało być dosłownie, mówię to wprost Kiedy z dobrych wspomnień zostaje tylko tło Gdybym miał zdefiniować, zabrakłoby słów mi Więc pozostaje noc, która zamienia nas w kukły Też to widzisz, śmiej się, jesteśmy śmieszni Kiedy letarg chcemy zmienić w pijacki ekstrawertyzm Budzi się świadomość, jedynie znamy pustkę Stanowimy osobowość, która z nami utknie [Verse 2] Zabiję Cię, rozumiesz? Zaburzę wszechświat liter W Dolinie Królów płyty podpiszę hieroglifem Gdyby skończyło się wyciem, to łzy mi otrzyj Ręce są zajęte, trzymają za orczyk Jak zejdę, to trafię w próżnię pewnie Prędzej niż uwierzę, że znów uśniesz beze mnie Jak za Ciebie się wezmę, nie poluzuję chwytu Nawet gdyby moje ręce miały wyjść Ci z głośników Dałem Ci za dużo, bym tak se odszedł Zbyt często słyszałem, że się zmieniam na gorsze Choć sam częściej tonę w udawanych emocjach Imituję życie jak Dexter Morgan Umiem być i mieć, a raczej chcieć i móc Bez pracy nie ma kwitu, a bez kwitu jest chuj Więc szukam tej właściwej z quasi-słusznych dróg Bo inaczej żyć tu, to jedynie próżny trud