Jan Lechoń - Ostatnia scena z Dziadów lyrics

Published

0 235 0

Jan Lechoń - Ostatnia scena z Dziadów lyrics

Oto znów zachrzęściło konopne powrósło, I płaczem się zanosi jesienna ulewa, I dawno zapomniane przyzywa mnie gusło. Chodź ze mną! Naród ginie, a poeta śpiewa. Trzebaż więc znowu nocą włóczyć się na cmentarz, Znów ten cień, co z daleka przystanął bez ruchu, Na pierś położył rękę. Ruszył się. Pamiętasz? I idzie, nic nie mówiąc. Ktoś ty? Ktoś ty, duchu? Wiem, każesz znowu w dawne wgryzać się wspominki I jakieś zapomniane przywoływać rysy, Byś potem twarz swą bladą odbarwił ze szminki I płaszcz swój bohaterski rzucił za kulisy. Skąd znam cię? Ach! to przeszłość, przysypana pyłem. Pamiętasz słońce rzymskiej Kampanii na scenie. Ja chłopcem przechylonym przez galerię byłem, A ty synem kapłanki. Wspomnienie, wspomnienie. Kto to nocą o mury uderza więzienne I czyja na nich ręka: "Umarł Gustaw" - pisze? Kto do Cara sypialni wszedł jak widmo senne? I czyj to głos "Do broni!" w noc śnieżystą słyszę? To teatr. Tylko teatr. Odstawiają płótna. Cóż to? Konrad na scenie? Do domu już pora! Musiała cię wymęczyć ta scena pokutna, A jutro musisz przyjąć posąg Komandora. Z wieńców liście się sypią i szarfy spłowiały. Melpomena odchodzi. Zegnaj, piękna różo! Te mury papierowe, to przecież świat cały. Reżyserze! Co widzę? Zamek! Zamek burzą! I nagle śnieg na scenie i rampa zgaszona I łuna ponad miastem. Widzisz owe kruki? Słyszysz wycie? To krzyczy Matka Rollisona, Tylko że to już z innej i straszliwszej sztuki. Tego księdza, patrz, żołnierz uderzył po twarzy Za to, że nie chciał bluźnić Bożemu imieniu. Ach! po twoim teatrze już popiół się żarzy. Co to, drogi Konradzie? Naprawdę w więzieniu? I tylko blask mu bije, jak nigdy, z oblicza, Ta rana jest prawdziwa, nie pytaj, czy boli. Ach, ten Konrad! Tak wierzył słowom Mickiewicza, Ze zagrał nawet więcej, niźli było w roli.