Jack The Ripper - Deszcz meteorytów lyrics

Published

0 382 0

Jack The Ripper - Deszcz meteorytów lyrics

[Verse 1: Bazi] Poryję znaki bo paliliście i znacie to Sory chłopaki, lecz myśleliście, że macie flow Cepie, bez kitu tak to lepie do bitu, więc lepiej sprawdź to Bo to rozklepie tych typów A dinozaury niech się martwią też lepiej o tytuł Bo przepowiadam hardcore #deszcz meteorytów Jesteś piętą achillesową rapu, możesz być spięty Zaraz tak Ci pocisnę chłopaku, że Ci pójdzie w pięty Chcesz się przejść w moich butach, ale jak wielu masz pietra Nie masz tu cwelów w getrach, ani tych gejów w swetrach Tak jak u Ciebie, więc jebać Twoją publikę Większość myśli tylko już jak ma sprzedać swoją muzykę Morał się należy Wam prosty i krótki Rap gra to burdel, raperzy to prostytutki Mam apel, powiedz ile tak gra kapel Rozpruję wszystkie dziwki na tej scenie #Whitechapel [Verse 2: Peerzet] Raperzy, wchodzę w nich słowa ważę, no h*mo Kumasz, wchodzę w nich #8_pasażer_nostromo Nie po drodze mi do gwiazd, choć mam niezły styl To uczulenie mam na blask i na gwiezdny pył Im jesteś wyżej, sorry, tym bardziej kiepsko to bangla Sk**e - niedostrzegalne nawet przez teleskop Hubble'a Ile lat już kurwa krzyczę, że to farsa jakaś ziomek Jedno z moich życzeń - wysłać ich na Marsa w jedną stronę Co drugi MC kwadrat E #Einstein Ja co bym nie nagrał piszą #punchline Jak komety wpada tu bragga, bo konkrety nadal tu składam Chcą mnie zjeść - błagam, mój rap to jak dla Araba ramadan Taka sprawa, że syfu tu nawał i póki będziesz tu brawa dostawał Musisz gonić nas - nie będziesz odstawał bo zejdziesz na zawał ATP p**y rapers komu chcesz wejść do odbytu Na kolana, otwórz japę - leci deszcz meteorytów [Verse 3: Wirus] Ziomy w szarych masach, mierzą wyżej niż NASA Lecz ich stratosfera jest na wysokości pasa Chcą być starsi, super, jak Starship Troopers Największe bohatery pierwsze padną trupem Ważę tyle co nic, umiem tyle co nic Ale jak nawarzę piwa to odważę się go pić Znaczę tyle co nic, mogę tyle co nic Sroga droga przede mną bo walę na szczyt I nie muszę podpierdolić komuś, by się dorobić Może jestem Hood-chudy ciut, ale nie Robin Celebryci pną się na gałęziach fejmu Choć za gwiezdne legginsy wieszali nawet w Sherwood Z tą historią łączy ich mały John Patrzą z góry jak Orion bo sami mali są Chcieliby na orbitę po kapitana tytuł Ale mele z moich ust to deszcz meteorytów [Hook: Jack The Ripper] This is hip-hop The way it post to be Destroying fake rappers man Like a meteor shower This is hip-hop The way it post to be This is hip-hop Say what? [Verse 4: Gruber Wysoki Lot] Ta scena to kosmiczne jaja Ja meteoryt co w tej galaktyce gwiazdy rozpierdala To co widzę, aż się serce kraja A jak raperzy myślą, że są [?] jak po orbicie do chapania Uwaga, bo ktoś was zrobi w balona Polecicie w czarną dziurę i to w postaci kondoma Patrz zobacz Czy to ptak, czy samolot, czy Superman Nie, to ten... pojemnik na s**mę Ojojoj, jakie to przykre, ale prawdziwe Zesraj się, pokaż cipkę, rób rzeczy parszywe Ojojoj, jakie to brzydkie i obraźliwe Zrób z tego nagrywkę, puść w sieć, aha, wymyśl se ksywę Te jebane [?] wszystkie, ale fałszywe Niech trafią na listę, ale pomyłek Chyba czas na misję i to nie niemożliwe Daj mikrofon, a zostanie z nich gwiezdny pył, tyle [Verse 5: Sabot Wysoki Lot] Niejeden chce cię kupić morałami wyssanymi z dupy Medialne zabiegi karmią mentalne trupy dziś Prawdziwy przekaz dla dzieciaków jest nudny Oni wolą słuchać o koksie i pluciu na kurwy Uważaj, bierzesz za prawdę coś co prawdą nie jest Męczy cię myślenie, pozostaje mieć nadzieje, że W końcu oderwiesz oczy od monitora Nie wiesz o co chodzi - oto Sodoma i Gomora, więc Nie ufaj masom debili, co się wybili w tej chwili Internet i TV żywi się tych ich wiadrem pomyi Leje jelenie na scenie, gdzie oni byli Gdy myśmy tworzyli rap, tu w KaeRKa I nie chodzi mi wcale o legale czy nielegale Chcesz się wybić, wspaniale, idź do Mam Talent albo Droga do Gwiazd [?], przekazuj im dalej, nie wciskaj mi bajek, że jesteś sobą jeśli tylko grasz [Verse 6: Eripe] Parę paranormalnych wersów to obraza branży Atak to najlepsza obrona #parada_punchy Stara szkoła chce umoralniać jak w parabolach To krzywa akcja na maksa, jebana paranoja Pora to naprostować, wyciągnie baran wnioski Gdy wytłumaczę mu te mity jak Parandowski Rapem się parać chcą tu, chodzące paradoksy Wystawią paragony, chociaż to nie rap dla forsy Gwiazdy zbiorą wpierdol, widzisz tu sens w linijkach Wątpię, jak myślisz, że Kasjopeja to sikor Ryśka Czytasz między wersami to na maskimum licz Sk**ami wymykam się skali #Z_Archiwum_X Stłukę ci talerze w domu, jak mi się pocisk uda Twierdzisz, że słyszysz coś nie z tego świata, to ci ufam Się poci dupa rapsom po tych wersach, wiesz bez kitu Metafory lecą na miasto jak deszcz meteorytów [Verse 7: Penx] Spada na mnie bałagan na bani, zaraz jebnie Bo mam w głowie wizję świata i tym samym dziury we łbie Deszcz meteorytów spada na nas, otwiera blizny Kara dla nas, kropla w morzu potrzeb tych co chcą nas zniszczyć ¾ sceny przyspiesza, ja jestem opóźniony Mówią typy o mnie ale żaden z nich mnie nie dogonił Jeszcze, rzucają mięsem, być na czasie beef nic nie da Być na czasie chcą, niech se kurwa wyjdą na Big Bena Ich czas minie w końcu, zejdą chociaż zejdzie trochę Każdy zejdzie i stąd wyjdzie jak mi wejdzie w drogę Zapłonie scena to proste, chyba ciut prawdy zaboli Tak gonię marzenia, postęp widać, a ja bym spierdolił Wchodzę w głowy, słuchają, choć mało kto docenia I tak większość tu nie skuma, więc nie szukam zrozumienia Ciemni chcą być oświeceni, ich posprzątam zrobię błysk Dam im światełko nadziei, dostaną latarę w pysk [Verse 8: Kojot] Kiedy tu wjeżdżam to od razu biję pięć z grupą Oddaję treść dupom a na japę pięść fiutom Największy życiowy dramat to przypał mieć z dupą Jest im łyso ale nigdy nie będą jak Lex Luthor Daj mi bit, te sztosy daj mi w mig Jebać pedałów, co z tego, że mają fajny hit Pchają tu łajzy kit, dla nas to straszny sh** To jak Prawo i Sprawiedliwość gdy my jak Justice League Zrobimy rewolucję, nie jebany pokaz mody Wśród debili, którzy myślą że Majdan to chłopak Dody Popełni samobójstwo, gdy ja skoczę do nocnego Ten rap to siostry Grycanki - nie przejdziesz obok tego Tu jeszcze stoję, gram wreszcie swoje, ubierzcie zbroje A twe przeboje, te wiersze twoje, te święte zwoje Są kiepskie ziomie, je tekstem gnoję, gram w mieście, pojeb Aż wszędzie płonie, podnieście dłonie, unieście co jest!