[1] To był lipiec, słońce świeciło wysoko Paliłem papierosa, wokół było ludzi mnogo Stałem sam, choć towarzyszyła mi nuda Wzrokiem latałem po ludziach a myślami w białych chmurach Nie wierzę w cuda, choć zbyt dziwny na przypadek Jest ten pierdolony fakt, że się wtedy tam znalazłem Szybkim hasłem "siema" powitałem zioma Ale tematem kawałka nie jest on, tylko ona O Mokoszy, nie pozwalasz mi oddychać Chyba obraz swojej córy odnalazłaś w moich snach Bo ten fakt, że mój kamień otwieram jej na życzenie Był jak dotąd dla mnie niczym powyżej tylko marzeniem Pardon, bo ten kamień to właściwie moje serce A mógłbym z nią stawać wtedy przed ślubnym kobiercem No cóż, tak to bywa, emocje tłumią rozsądek A naturalna chemia gotuje nam w żyłach wrzątek Ref Zbyt piękna by rzucić, duma bije spod jej powiek Zbyt trzeźwa, by cucić, zawsze dbała o porządek I ciągnie do siebie, oferując mi paradise I ciągle nie mogę jej odmówić, no bo jak, gdy Zbyt piękna by rzucić, duma bije spod jej powiek, i Zbyt trzeźwa, by cucić, zawsze dbała o porządek A ja sam stoję po pas w tym, czego nie nazwę bagnem Choć raz już rzuciłem to, i przez to upadłem [2] To właśnie ten dzień zmienił moje życie Kiedy mogłem patrzyć w jej twarz wieczorem i o świcie I nie tylko, spędzone razem tygodnie, miesiące I setki obietnic, których nigdy nie zapomnę Mógłbym oddać swe życie za nią bez zastanowienia A okazji do tego miałbym wiele, prosty schemat No bo jedni kochali, inni chcieliby ją zabić Ja plecami do tych pierwszych, z napiętymi muskułami Byłem głuchy, wytykali mnie palcami Mówili i szeptali "to ten ślepo zakochany" Ale słusznie nie wierzyłem, gdy wróżyli szybki koniec Mimo, że ją znali lepiej, a mnie porwały emocje Trwałem w błędach, zbyt wiele umykało mej uwadze A to, co dotarło czasem, zazwyczaj puszczałem płazem Ale nie cofnę wskazówek z oczekiwanym efektem I tylko wspominając to, zaintonuję refren Ref [3] Po dwóch latach naszły mnie pierwsze refleksje Że coś jest nie tak, chyba mi umyka sens, no bo wiem Jak to bywa, gdy nie idzie się dogadać Ale w ciężkiej pyskówie już nadziei nie pokładam Bo już wiem, czym to grozi, gdy wspominam te miesiące Osobno, a wszystko rozpoczęte głupim sporem Nawet w żartach, nie miałem tej pieprzonej świadomości Że mogę od miłości przejść do czystej przeciwności Ale znów stoję obok, w końcu ślubowałem wierność Na świadka sumienie, bo nie jest mi wszystko jedno I cóż, sobie mówię, że tym razem się postaram Bo mi kurwa zależy, i nie mogę się poddawać I Cię kurwa przepraszam, bo postąpiłem niegodnie Nie mogę tego ukryć, chociaż wolałbym zapomnieć Dziś znam swoje miejsce, i zachowuję dystans Bo wciąż najważniejsze są naród, honor, tradycja, czyli Ty Ref