W.E.N.A. - Bit, pot, alkohol lyrics

Published

0 591 0

W.E.N.A. - Bit, pot, alkohol lyrics

[Verse 1: Pyskaty] O! Przepraszam, że nie było mnie Wiesz, bo to życie mnie rzuciło gdzieś Między sukcesem, a klęską. Tułam się Po osi czasu często i nie wiem kto tu trzyma ster Ale wiem, że Bóg śmiał się z moich planów Gdy wybrałem Bronx zamiast Manhattanu i wiem to Że choć czasem gubię sens pośród stada baranów Wciąż umiem odnaleźć w tym piękno Dziś na walizkach znów przelicz hajs Gardło zdarte od słów, szczery hype Wciąż pozwalam grać muzyce Bo jej głos zawsze wprawia mnie w trans, to hipnoza mas z Barry White Hotel, wczorajsza wóda, ja sam tam Choć wiem, że się na mnie wkurwiasz - Matt Parkman Kto nie ma szczęścia w miłości, ma w kartach Ale los dał mi z ręki dwie damy. Taa, fart mam [Verse 2: Miuosh] Znowu czuję Twój zapach na ustach Gdy patrzę jej w oczy, choć to kolejna z nocy, kiedy nie ma Cię obok Mam na wyciągnięcie ręki szczęście Cel widzę częściej, daję słowo Oddałbym wszystko, żeby dziś być gdzieś z Tobą Bit, pot i alkohol, wszystko się miesza Z niektórych rzeczy nawet Bóg nas nie rozgrzesza Krew spływa po gardle, wóda płonie jak rzeka A Ty gdzieś pomiędzy oddechami na mnie czekasz Nie mogę zwlekać z tym, to jeszcze nie moment Nie koniec, póki monotonia mnie nie wchłonie Dopóki blask oświetla dłonie, tułam się po stronach świata Dopóki jeszcze mam do czego wracać Tempo zatraca, nie wiem czy wczoraj, czy dzisiaj Marzę, by nastała cisza, już nie chce mi się pisać Częściej widujesz mnie w klipach niż naprawdę gdzieś obok Los napluł mi w pysk, chciałbym żyć i być sobą [Verse 3: W.E.N.A.] Znowu czuję tłum, setki uniesionych w górę głów Tak daleko od domu, zmęczony wrócę znów Nigdy taki sam, wiem jedno nie porzucę snów I nie chcę braw, chcę się zdrzemnąć na poduszkę znów Gdzieś w hotelu rzucić bagaż, chciałbym wrócić, błagam Nadaremne są moje starania, hajs się musi zgadzać Sam w podróży wchłaniam wolność intensywnie I też się boję, że z planów które układam nic nie wyjdzie Być gdzie indziej nie chcę, zrezygnować nigdy nie potrafiłem Jedyne czego pragnę, to wyciszyć się choć na chwilę Za to jak żyję wielu by zabiło deklarując miłość Na razie milczą gdzieś daleko, stąd wydają wyrok Nie mam żadnej gwarancji, że rap wystarczy i że nie minę nagle Nic się nie zmienia w matni wokół mnie jedynie adres Nie widzę prawie domu, nawet nie wiem, czy w ogóle jest gdzieś Wychodzę grać, widzicie mnie? Podnieście w górę ręce!