Tonciu - Schody do nieba lyrics

Published

0 141 0

Tonciu - Schody do nieba lyrics

Słyszałem że też razem z tym syfem dorosłaś I dalej chcesz biec po nowy pakiet doznań I niby parter, ale bez przerwy go kochasz A on dziwnym trafem jest niechętny do rozstań Twoja dawka mnie nie ruszy nawet odrobinę I nie pytaj czego się po latach na tym dorobiłem Znam drogi z powrotem, ale jak się zastosować Dopiero jak się skończą stopnie, to się zaczną schody Na pierwszym z nich pokochałem gorzki smak Oddał mi moje sny czysty, niewinny Gdybym siedząc na nim, choćby raz Spojrzał w tył, może dziś byłbym bez blizny Drugi schodek to łap oddech smak kropli Dziś dwie butle z miejsca to łagodnie I pale czerwone mając pod językiem klony Bo nie chce potem piany z pyska i rozbitej mordy Z pierwszym razem było jakoś cieplej trochę taki plusz Z diazepamem tylko w jednej pompce Stałem tu za krótko i mi przykro teraz Na tym podwórku by się przydał retard Kolejny schodek to inny chodnik Odejmij krople, szkło, blistry, fiolki Dodaj worki, na polu bitwy ścinam głowy A dziś kurwa chętnie bym kupił trochę słomy Co dwie glowy to nie jedna, jak makiwara Nie palę trawy ale się jazzem jaram Moja codzienność od dawna to nie hasz na strychach Chociaż na pewno ta magia to wciąż afganistan Wszystkie moje garnki miały małe przejścia Wszystkie moje plany sie udały gdzieś tam Znają wrzątek i chłód, i te krew na ustach Tolerują głód na czarną wersję jutra Kolejny schodek to inny klimat Jakie dosłownie mam te igły w żyłach Daj mi szkło, a pokaże ci krew Daj mi szkło, zanim noc pokaże mi lęk I kurwa znów wygra ze mną Tamten wywar już nie robi chociaż wywarł piekło A każda ampułka teraz to jak pocisk w serce Ale wolę kurwa strzelać niż się pocić bez niej Tu sie martwisz jak przeżyc dzis nie jutro Jak nie daję rady znowu musze żyć z redukcją Dalej błądzę po tych schodach, wokól pełno krwi I'm alone in a coma from buprenorphine I nie mów kurwa mi jak acetylować Nie spotykam się z magikiem, by zalecił prozac Chociaż wiem już że ta wojna mi zamieni romans W okamgnieniu w największy koszmar I potykam się o stopnie jakbym gjebla żarł I nie kminie czemu wchodząc wyżej sięgam dna I nie kminie czemu coraz łatwiej wejść na schody Tak jak tego, że wraz z tym przepaść bardziej stroma I kolejne noce tak kurwa nieprzespane I to przecież problem, ale przecież nie przestane Znowu pot z czoła, wiem jak zabić go w sobie Ale jakoś dalej nie wiem jak stawić czoła potowi Te schody do nieba mają zabiegowe stopnie Jakbym deksa żarł miałbym wchodząc na nie spory problem Ale nie jem, odwiedzam kilka aptek bez przerwy I realizuje się, tak jakbym miał tu recepty I się boję stawić krok, mam problem z każdym stopniem Jakbym serio nie ogarniał miałbym mały problem Kminie, ale moja świadomość przestała to widzieć A schody mi się dwoją jakbym wpierdalał zolpidem Chcesz, wejdź i poznaj moje niebo Żeby potem blagać o swoje piekło Sam chciałbym w chuj się za tym stęsknić posłusznie Jestem szczery do bólu jak kurwa skręty po buprze To jest moja pierdolona krwawa klatka schodowa Bo od jakiegoś czasu się nie mogę z niej wydostać I to kocham kurwa tak jak tego nienawidzę Jak przesadziłem i nokaut albo nie mam igieł To nie kurwa twelve steps, jaka terapia Specjaliści po rozmowach ze mna muszą żreć xanax Patrzą po szufladkach; nie mogą spać po nocach Przestają wierzyć w boga wpierdalają estazolam Jak wejdę na samą gorę, to się zapowietrze Poznam z fentem, chcę być lekki jak balon z helem Ona ma blizny po cięciach, ja ślady po strzałach I może widzisz to z nieba, jak wabi nas szatan Tylko nie budź jej wcale, niech śpi dalej Jeszcze daj jej temat i przysięgnij zabić Nie budź jej, nie budź, słyszysz jak prosi Rozbite szkło wtłocz i przybliż do skroni