Fly like an eagle... like an eagle To takie prawdziwe, ej Arcymistrzowskie sny, wśród snów cymes, perełka Gdy Morfeusz wyjmuje mi duszę, jak chustkę z pudełka Jest lekka, ciało chrapie ciężko i wiem Że mój duch może pofrunąć teraz tam, gdzie chce Jeszcze pamiętam jej adres, po tylu latach Frunę skrótem do centrum, korytarzem sentymentów Szmata, pułapka - zwałem ją różnie Dziś po jabłkach już i tylko ciekawym co u niej Świat jest mały, lecz jej jednak jakoś nie spotkałem Tyle zim jest z kimś, słyszałem Zmoczył ją baby shower A teraz chwytam jej parapet i zerkam Śpi, zębem czasu tknięta, wciąż ponętna Pakowałem się w kłopoty, by zwrócić jej uwagę Dziś nikt nie zwróci mi tych lat, na które l... kładę Serce sprzęgło się z fiutem jakimś Ścięgnem i straciłem poczytalność Lecz poprzysiągłem sobie - Nie zmarnuję życia na gierki kobiece Tfu! Spluwam jej na okno i dalej lecę To miasto pode mną pełne wrogów i ex-przyjaciół Pikuję w dół by, co u nich zobaczyć Lecę do Ciebie (a można pikować w górę?) Słyszysz, lecę do Ciebie Łysy łeb, adidasy, jakby na małych balonikach Prosty spodzień, chyba Big Star i uliczna retoryka Gdy przemawiał, a czynił to rzadko, jak już cicho Mnie jarała muzyka, jego jointy i ryzyko W jednej ławce uzupełniały się yin i yang Puszczałem mu Stare Miasto, on mi puszczał Zip Skład Młody diler, świeży MC, z liceum poszli w świat I nie widziałem go czasu szmat, cięcie, cut Piłem na Służewcu i spytałem o niego Czy go kojarzą, bo znałem takiego ziomka, co biegał Znałeś? A gdzie mieszka - Dziś? Nie wiem - odparłem Sprzedał kolegów, by zwiększyć swe szanse marne I gdy teraz o nim myślę, nie wiem gdzie pofrunąć Choć to sen i grawitacja jakby zjarała skuna I jak Cię spotkam, pucuj mi wszystkie szczegóły Czemu zgiąłeś sztywny kręgosłup i prawilne reguły Straciłem długie godziny na ławkach, na boisku Gdzie o lamusach i frajerach toczył się dyskurs Słowa wybrzmiały, zwietrzało piwo i dym Lecę do Ciebie, spytać jak żyjesz z tym Lecę do Ciebie, ej, lecę do Ciebie Pamiętasz mnie? Lecę do Ciebie, lecę do Ciebie, uwierz mi Z flachą, J&B Ku wielkiej feldze w Mercedesie S-ce Stojącym na podjeździe prywatnej willi w mieście Nie śnię, mam inny lot Widzę wnętrze karetki Szpital, zapis ilości alkoholu we krwi Personel mnie wita strzykawką z wkładem Potęgującym dawkę i tak już mocnych wrażeń Świat kołysze, robi się cieplej, ciszej Śmierć zeszła sprzed oczu, ale nie przyszło życie Tylko te usta, nos, oczy i blond włosy Widzę Cię i nie dowierzam, że to Ty Widzę Cię, jakbym stał tam na Pradze w nocy Widzę Cię, chyba zaczęły działać prochy Odlatuję do czasów alkoholowego love Gdy miałem w oczach coś, co przerażało Twoje znajome I mimo, że prawdę sypałem Ci w oczy niczym piach Lubiłaś jak najebany stawałem z flachą w Twoich drzwiach Te dni minęły, przyszły inne, trudne Ja w cugu, Ty w ciąży z moim ex kumplem I wtedy zarzekałem się, że nie wybaczę Dziś patrzę na to nieco inaczej Lecę do Ciebie zatem, słyszysz, lecę do Ciebie Lecę do Ciebie Kurwa mać, lecę do Ciebie Lecę do Ciebie