[Verse 1: Marvin] To tylko mitomania, nie ciągnij mnie za język i tak moje plany pokrzyżuje zaraz świt Zapanuj nade mną skoro świt, potem może być za późno, nie wierz wróżbom, to przecież sny Straciłem kilka żyć na próżno i przykro mi, że nie potrafiłem zwalczyć w sobie tendencji Do bycia kimś innym niż Jeremy, pieprzeni troglodyci chcieliby żyć tak jak my Rosyjska ruletka, życie w częściach i podświadomość mówiąca którędy mamy uciekać, gdy mosty płoną Gorycz doprawiona ironią, dobra mina do złej gry i jutro w trybie pro bono Nie wyleczysz mnie rozmową, ale próbuj póki mamy czas (póki mamy czas) Ten świat nie należy do Nas od kiedy zmył makijaż i pokazał coś więcej niż błyskotki i on-demand Zbieram żniwa niepozałatwianych spraw, przeszłość depcze po piętach, chcąc więcej i więcej i więcej W zamian oferując nic nie warty strach na poczet strat i jeszcze więcej i więcej i więcej zła Jestem gotów ponieść konsekwencje zmian, dojrzałem do walki o każdy centymetr dna Rodzisz się, żyjesz i umierasz sam Znów pobłądziłem, wieczna tułaczka mi nie służy, wracam do punktu wyjścia częściej niż Freddie Merkury Gram brawury, trzy głupoty jak Eragon, gram ambicji, trzy przypadku jak doktor Żywago Nie przedkładam indoktrynacji nad znajomość, możesz iść się chełpić wśród tych większych i zdzierać głos Nie zależy mi, mentalnie wróciłem do dawnych stron, nie chę stamtąd wracać, zostaje na dłużej Magnolio [Verse 2: Marvin] Zagrajmy na płytkich emocjach, nim ktoś przyjdzie i posprząta Nas, by ukazać w innych barwach znajomy obraz Kiedyś odczytamy to jak potwarz, lecz nie dziś, spróbujmy się skupić na jednostkach i nie chcieć iść Wydeptaną ścieżką, pełną malarii i szklanej krwi, w powietrzu masochizm, to tak bardzo nieistotne Kiedy karma wraca podcinając skrzydła, pozwól mi nie robić nic, to tak bardzo niewygodne Mozolnie buduję swą przyszłość z niczego, fundamenty z Hegla i Nietsche'go to śmiech, nie ufam ich ideom Nikt nie chce być onomatopeją, ale wiemy jak jest, każdy z Nas liczy na przełom, ale wiemy jak jest Zespół Otella coraz częściej tu odbija swe piętno, bagatela coraz mocniej buja życia kolebką I chyba przez to tylu królów życia kończy nad kreską, wygrywa syndrom sztokholmski, przez swą wszechobecność Kataklizm nadciąga z wszech stron, nie ma odwrotu (patrz) Nawet gdy pomocną ręką wesprze Cię Ray Donovan Nie liczę godzin i lat, powoli dogasa blask Jedyne co słyszysz to dźwięk potłuczonego szkła Próbuję szczęścia, rujnując wszechświat Krok od kalectwa, krok do szaleństwa - i bądź tu mądry Rządzi mną masoneria, hajsy i media, Melkart i bezmiar - i bądź tu mądry