Marek Kubik - Maszeruj albo giń lyrics

Published

0 96 0

Marek Kubik - Maszeruj albo giń lyrics

[Zwrotka 1] Z dziada pradziada mówię po polsku, wiem skąd pochodzę Nie jestem znikąd, moi przodkowie przeszli daleką drogę Kocham, nie myślę o sobie, więź i rodzina tradycja Wyznaję wartości chrześcijańskie lecz nie nadstawiam policzka W jednym państwie, jedne kraj, a tak podzielony naród Euro-złotników, petro-dolarów, lenno kasy panów Puste miasto na wschodzie, puste ławki na dzielniach Wielu mych braci zwinęło manatki, po świecie szukają szczęścia Nie mogłem za wodą zagrzać miejsca, nie dla mnie życie tułacze Z ojcem przeszedłem przez zawał serca, matka wygrała z rakiem Chcę być podporą rodziny, życie szlifuje charakter W szpitalnej kolejce z dzieckiem na rękach, patrzę na wszystko inaczej Pochylam się nad tym kto płacze, zawsze widziałem więcej Uwierz chłopaku zarobisz te kasę, lecz musisz mieć czyste wnętrze Kiedyś na taksie ciemnymi nocami wpatrzony w krople na szybie Ciułałem hajs na szkołę, dziś z ojcostwa staję przed egzaminem Prawdziwe nie jest za kogo cie mają, a to kim jesteś w swych oczach Prawdziwy nie jesteś gdy wzbudzasz strach, lecz gdy masz szacunek na blokach Twoje życie szlachectwem, kurestwa mi nie wnoś do sieni Każdy ma w sobie pierwiastek dobra, wystarczy się nim podzielić Prędzej czy później wrócisz do gniazda, z tarcza, albo na tarczy Nie mam już czasu naprawiać świata niczym Don Kichote z La Manchy Do wiatru plecami trza się ustawiać, z wiatrakami nie walczyć Maszeruj, albo giń wojowniku, na kopiach niech zawisną skalpy [Refren] x8 Maszeruj, albo giń! Maszeruj, albo giń! Maszeruj! [Zwrotka 2] Otwieram kolejne drzwi, szedłem korytarzem bez klamek Sekundy ułamek, w ramionach śmierci leżałem Niedawno niemowlę na świat miało wydać pierwszy lament Chwila gdy czas w miejscu stanie, plany palcem po wodzie pisane Może nie dane nam sięgnąć gwiazd, zdobyć szczyt nie jest dane Każdy ma własny Monte Blanc, wybieram szlaki niewydeptywane Czasem pędzę konno pod wiatr, śnieży jestem ułanem W dłoni Szabla, podnoszę ramie, wypełniam przodków testament Dalej przed siebie, im dalej w głąb tym wyraźniejszy głos serca Znów bije dzwon, pusty tron, dotąd niezdobyta twierdza Nocą zatapiam się w księgach, zgłębiam losy polskiego oręża Lisowczyków, Żołnierzy Wyklętych, Cichociemnych Gotowych na desant Dowód odwagi, przykład honoru, symbol braterstwa broni Kto oddał życie na polu walki odszedł niezwyciężony Do wrót Valhalli na ostrzach chwały Niosą waleczne anioły przez wilcze doły Niemowy z sejmowej ambony, suto zakryte stoły Nie bądź narzędziem w cudzych rękach, na brata nie unoś bata Narody deptane przez rządy, państwa przez możnych tego świata Współczesne niewolnictwo, ich zysk przez wyzysk Twoja strata, złodzieje to maja zasady - nie krzywdzić słabych Dezyderata Powracam do źródeł, pierwotny instynkt, odwieczna wola przetrwania Gromadzę wokół siebie ludzi mi bliskich, tych godnych zaufania W kierunku nieba unoszą się iskry, ognisko powoli dopala Dołóżmy drew, chwilo trwaj nim znowu zawyje alarm! [Refren] x8 [Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]