Marcin Flint - Sylwetki - Wigor lyrics

Published

0 79 0

Marcin Flint - Sylwetki - Wigor lyrics

Michał Dobrzański, ur. w 1978 roku w Warszawie. Raper z doświadczeniem producenckim, realizacyjnym, a nawet dziennikarskim – w serii artykułów na łamach „Ślizgu” poruszał najważniejsze tematy związane z MC-ingiem. Ma na koncie cztery albumy z zespołem Mor W.A., z czego trzy ostatnie trafiły po premierze na listę pięćdziesięciu najlepiej sprzedających się wówczas polskich płyt. Wraz z Jurasem nagrał „Wysokie loty”, po kilku latach przerwy od rapu wydał zaś zarymowaną na beatach Trojaka solową „Syntezę”. Pionier sceny. Jeszcze w 1997 roku z formacją 2CW trafił na słynną składankę „Smak B.E.A.T. Records” i grał na Rap Day przed Run-D.M.C. Razem z Morwą (wówczas Sen Mor W.A.) wystąpił na debiutach DJ-a 600V, Warszafskiego Deszczu, ZIP Składu i Waca. Wyrobiony, od razu rozpoznawalny styl Wigora z charakterystycznym dzieleniem wersów, własnymi patentami na rozłożenie akcentów, intonację i specyficznymi zmianami tempa, zyskał mu szacunek starszych i młodszych adeptów rapowej sztuki. Zapraszali go na swoje płyty m.in. Pelson, Eldo i Endefis, ale pojawił się też na debiutach KaeNa i producentów: SB oraz DJ-a B ze Szczurem. Dobrzański zaczął rapować już w 1994 roku. Właśnie wtedy w I klasie technikum poznał Krzysztofa Mroczka, później znanego jako DJ Spike, który dysponował początkowo jedynie drewnianym gramofonem marki Adam. Razem postanowili rozpocząć przygodę z muzyką. Hip-hop na polskim rynku muzycznym w zasadzie nie istniał, ale warszawiak był pod dużym wpływem wydanej w 1991 roku płyty Kazika „Spalam się”, znał praktycznie wszystkie teksty na pamięć. – W moim mniemaniu była to pierwsza rapowa płyta w tym kraju. Kazik składał dobre rymy i do tego niósł treść, wszystko fajnie wpada- ło w ucho – wspomina. DJ Spike własnoręcznie, za pomocą deski i przylutowanych kabli stworzył przełącznik na wzór działania crossfadera68. Dzięki temu mógł robić pierwsze najprostsze skrecze, choć skacząca igła nie ułatwiała mu zadania. Zaś Wigor (wówczas I.G.I.) za pomocą wieży i prostego mikrofonu rapował w domowych warunkach. – Słuchałem dużo rapu, od 2 Live Crew po Public Enemy, w sumie wszystko, co wpadło w ręce, ale z drugiej strony też Biohazardu, Anthraxu czy Rage Against The Machine. Podobało mi się połączenie nawijania z ostrym brzmieniem w stylu wydanej w 1993 roku ścieżki dźwiękowej do filmu „Judgment Night” – opowiada. Dobrzański i Mroczek postanowili poszukać innych muzyków, by mógł powstać pełnowartościowy zespół. W technikum znaleźli się dwaj gitarzyści amatorzy, a na podwórku Wigora perkusista i basista. Tak powstał skład o nazwie Occupied Territory. Próby odbywały się w piwnicy w bloku rapera. – Sąsiedzi często skarżyli się na hałasy, ale my nic sobie z tego nie robiliśmy. Chcieliśmy tworzyć, eksperymentowaliśmy. Gitarzyści nie mieli własnych pieców, więc każdy przywoził zdomu wieżę ipodłączał sprzęt. Widok był komiczny. Wsamej piwnicy nie było miejsca, więc rapowałem zazwyczaj już na korytarzu. Perkusję znaleźliśmy na śmietniku, kolega dokupił jedynie nowe naciągi. Takie to były czasy, nie mieliśmy hajsu tylko czystą zajawkę – wspomina twórca. Po kilku miesiącach grania projekt zaczął ewoluować i wyodrębniły się z niego dwie inicjatywy: Insane i Counterclockwise. Ta pierwsza stała się czysto hardcore'owym bandem, w którym Wigor rapował i zdzierał struny głosowe. Zespół zagrał wiele koncertów z czołówką polskiej sceny – Illusion, Dynamind czy Acid Drinkers – dzięki czemu MC nabrał obycia scenicznego i doświadczenia. Z kolei w duecie ze Spikiem próbował sił na hiphopowych podkładach. Mroczek zawsze miał smykałkę do elektroniki i komputerów, aż w końcu zaopatrzył się w Amigę. – Pamiętam, jak u mnie w domu odpalał jakiś najprostszy program do robienia beatów. Poszedł wtedy pierwszy sampling. Jako DJ kolekcjonował instrumentale. Puszczał mi na przykład „Da Storm” OGC, a ja do tego rapowałem, równocześnie nagrywając to na szpulę – wraca pamięcią Wigor. W ten sposób na podwalinach żywego, mocnego grania zrodził się nowy, czysto już rapowy projekt o nazwie Counterclockwise (2CW), czyli z angielska „w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara”. Wigor i Spike czuli, że w składzie przydałby się dla urozmaicenia jeszcze jeden MC. Po epizodzie z czarnoskórym, rapującym po francusku Bobbym, dołączył do nich Wujlok. Został już do końca historii 2CW. – Dla mnie te początki to była przede wszystkim zabawa słowem, nauka rapowania. Nie zagłębiałem się w sens. Chciałem usłyszeć na beatach swój głos i żeby fajnie płynęło. Na nikim się nie wzorowałem – twierdzi Wigor. Dodaje jednak, że w tamtym czasie duży wpływ na niego miał TDF oraz pierwsza płyta WYP3. Czekał z zapartym tchem na każdy nowy kawałek czy freestyle w „Kolorszoku”. Słuchał wszystkiego: 1kHz, kieleckich scyzoryków czy śląskiego Kalibra 44, z którym 2CW zagrało znakomicie przyjęty, katowicki koncert plenerowy. Było to już po premierze utworu „Dwukrotniecałkowiciewyczesany”. Kreatywny, nieco surrealistyczny kawałek ma swoją historię. Wigor zbudował szkielet podkładu na wyszperanej u Spike'a próbce z winyla jakiegoś hiszpańskiego folkowego zespołu, ale na potrzeby kompilacji „Smak B.E.A.T. Records” z 1997 roku wszystko zrobiono jeszcze raz u Volta. W rezultacie wydawca zainteresował się grupą. – Mieliśmy przygotowanych około dziesięciu kawałków. Rozmawialiśmy o płycie z B.E.A.T. Records. Byliśmy następnymi branymi pod uwagę po wydaniu Molesty. Niestety wydawcy nie zachowali się wobec chłopaków w porządku, zrobił się smród, a niedługo potem zawiesili działalność. Był taki moment, że chciałem tę płytę bardzo nagrać. Potem już nie – mówi Michał. Jego hiphopowa pasja przełożyła się również na graffiti. Od początku przygody zmuzyką członkowie 2CW mieli też kontakt z malowaniem. Stworzyli STERYS czyli „sterowanych rysunkiem”. – Łaziliśmy po nocach i „bombiliśmy” miasto. Były tagi, srebra, no i oczywiście pociągi. Tak poznaliśmy się również z kilkoma ekipami, które do dzisiaj działają w hip-hopie. Nigdy nie zapomnę tej adrenaliny na jardach – opisuje Wigor. Przełomem w historii 2CW było puszczenie kawałków grupy w „Kolorszoku”, a w konsekwencji występ na pierwszym tak dużym festiwalu młodych talentów, wspominanym tu wielokrotnie Rap Day w 1997 roku, gdzie gwiazdą wieczoru byli Run-D.M.C. Po tym koncercie do Wigora zwrócili się koledzy z osiedla, którzy również siedzieli w hardcorze i interesowali się hip-hopem oraz deskorolką. Byli to Łyskacz i Peper, którzy chcieli spróbować swoich sił w rapowaniu. Wystarczył krótki czas w piwnicznym studiu, by narodziły się pomysły na czteroutworowe demo grupy nazwanej Sen Mor W.A. Po wydaniu przez Molestę „Skandalu” mocno zainspirowany Wigor zrozumiał, że jego miejsce jest w nurcie ulicznym. – Razem z Morwą nagraliśmy numer pod Warszawą, tam gdzie Molesta nagrywała „Skandal”. Pamiętam tekst: „Ileż to roboty, sprawdź ten motyw co do joty / na kłopoty najlepszy środek złoty, ileż to roboty”. Po nagrywce nie byliśmy w pełni zadowoleni, wiedzieliśmy, że stać nas na więcej. Volt dał nowy beat, napisaliśmy „Unoszę głowę” – przypomina sobie raper. Kawałek szybko urósł do rangi klasycznego, trafił na „Produkcję – Hip hop” DJ-a 600V z 1998 roku, zaś Morwę chwalili m.in. Molesta i ZIP Skład. Ekipy się mocno zżyły. Na płytowy debiut zespołu trzeba było czekać jeszcze dwa lata, bo po przetarciu nowych szlaków na towarzyskim gruncie Wigorowi i spółce przydarzyło się więcej balang i „osiedlowych akcji” niż pracy – zwłaszcza że i warunków do tej ostatniej nie było. Grupa nie miała studia, perspektyw, wydawcy. Volt był wówczas rozchwytywany, trudno się było do niego dobić, a Mor W.A. chciała robić beaty wspólnie, na swoich samplach. W 1998 roku nagrała kawałek „Coś się rozkręca” na „Hiphopowy raport z osiedla w najlepszym wykonaniu”. W okolicach 1999 roku, po występie grupy na „Chlebie powszednim” ZIP Składu propozycję wydawniczą złożył jej RRX, ale warunki nie przekonały Wigora, Łyskacza i Pepera. Wreszcie kiedy Molesta dostała w Pomatonie możliwość poprowadzenia autonomicznego labelu Baza, zgłosiła się od razu po Morwę. Tę propozycję już przyjęto. – Nie za bardzo zdawaliśmy sobie sprawę, co podpisywaliśmy, poszliśmy na żywioł. Teraz wziąłbym prawnika... Tak czy siak, to był prestiż. Dostaliśmy budżet promocyjny i nagraniowy, oba nadwyrężyliśmy, a płytę nagrywaliśmy prawie cały rok. To był dobry rock and roll – wspomina Wigor. Pierwszy w dyskografii grupy album „Te słowa mówią wszystko” trafił na sklepowe półki we wrześniu 2000 roku. Był jak na swoje czasy bardzo dopracowany. Do podkładów dograno klawisze, gitary, żywy bas. Pozbawione komputerów studio wymusiło nagrywanie wokali na raz, co przełożyło się na odpowiednią ich energię. W beatach słychać było zauroczenie hip-hopem nowojorskim i francuskim. – Łyskacz i Peper kolekcjonowali płyty, ktoś znajomy zawsze podrzucał nowości – tłumaczy Wigor. Zainteresowanie krążkiem było duże, zaś zilustrowane teledyskami utwory „Żyć nie umierać” i „B.S.N.T” oraz zremiksowane „Idź za ciosem” wpisały się do historii gatunku. Po premierze do ekipy dołączył DJ B, który jakiś czas koncertował zMorwą. Później pełnoprawnym DJ-em i czwartym ogniwem grupy został DJ Mini, dzisiaj znany jako DJ Mini'ster. Po drodze był też krótki epizod z DJ-em Centem. Dwa lata późniejszy album „Morwa drzewo” (2000) stanowił kontynuację debiutu. Każdy z członków miał na nim solowy numer, na co poprzednio nie wystarczyło czasu. To najbardziej spójna w przekazie płyta warszawiaków. – Kładliśmy duży nacisk na kwestię człowieczeństwa. To nasze bardzo indywidualne postrzeganie rzeczywistości – podsumowuje Wigor. Udało się nieco poeksperymentować – choćby z beatami utrzymanymi w różnych tempach. Współpracując po raz pierwszy z Wacem i Kociołkiem, zespół dużo nauczył się o produkcji i nieco zwiększył swoją samowystarczalność pod tym względem. Już wtedy Dobrzański zaczął sam produkować niektóre podkłady. Album promowały single „My to my”, „Morwa drzewo”, „Tam i z powrotem”. Płyta „Dla słuchaczy” (2004) to więcej swobody, organicznego brzmienia, rozbudowanych aranżacji. Skład poszerzył tymczasowo Felipe z ZIP Składu, współpraca z Wacem się dotarła, ten zaś zadbał o wiele smaczków, ale też o to, by kolejne utwory stroiły i płynnie pasowały do siebie. Własne studio Drugi Dom i własna bitmaszyna pozwoliły realizować co śmielsze pomysły, więcej czasu poświęcić muzyce. Był to z pewnością kolejny przełom. – Działaliśmy pod wpływem chwili, bez wcześniej ustalonego pomysłu, ale na pewno nie chcieliśmy się powtarzać. Tytuł wiele mówi. „Dla słuchaczy”, czyli tak, żeby każdy słuchacz coś dla siebie odnalazł. Uniwersalnie – twierdzi Wigor. Singlowy utwór tytułowy z pewnością poszerzył grupę odbiorców formacji. Wigor był „w gazie”. Kiedy do Drugiego Domu okazyjnie trafił Juras, Michał zaoferował mu możliwość nagrywania, członek ekipy WSP nosił się bowiem z zamiarem stworzenia solowego materiału. Od słowa do słowa raperzy stworzyli duet, który przerodził się we wspólną płytę. „Wysokie loty” ukazały się w Prosto w 2005 roku. – Nabieramy ciągle pewności siebie i chcemy szybować jak najwyżej, być wysoko, ale nie po to, by patrzeć na rzeczy z góry. Chcemy mówić o rzeczach, których większość unika. Szukamy źródeł. Szukamy drogi rozwoju intelektu, odpowiedzi na wiele pytań, które gdzieś tam nam się kłębią w głowach – tak w magazynie „Ślizg” twórcy tłumaczyli genezę tytułu krążka. Odpowiednio zagrało połączenie głosów, ale i dwóch różnych gustów muzycznych. Przy doborze podkładów Wigora ciągnęło do starej szkoły, a Jurasa do nowych brzmień, co doprowadziło do długiej listy producentów (Olek Hi Fi, DJ Seb, Pelson, Zoober Slimm, Kuba O., WDK, Mahyn, w końcu sam Wigor), a także do zróżnicowania beatów. – Album może wydawać się mroczny, ale taki był czas itakie mieliśmy wtedy przemyślenia. Poza tym Jurek wywodzi się ze składu, który nigdy z lekkiego i łatwego przekazu nie słynął. To w kilku utworach słychać. Z drugiej strony numer „Pojawiam się i znikam” wydaje się kompletnym tego zaprzeczeniem – twierdzi raper. I dodaje: – Zaryzykowałbym stwierdzenie, że to najlepsza płyta z moim udziałem. No, na równi z „Morwa drzewo”. Niestety pracę nad czwartą płytą Mor W.A. nie szły już tak dobrze. To był ciężki moment dla gatunku. Sprzedaż płyt i frekwencja koncertowa spadły na łeb na szyję, media straciły zainteresowanie. „Uliczne esperanto” zaczęło powstawać pod koniec istnienia Drugiego Domu, studia – jak na ironię – stworzonego z myślą głównie o tym krążku. – Zorganizowaliśmy nawet środki na poczet powstania płyty. Nikt jednak nie spodziewał się, że Łyskacz po pół roku powie, że opuszcza kraj. Sam wcześniej tego nie wiedział, więc nikt nie miał do niego żalu, ale nie potrafiliśmy bez niego odnaleźć się w artystycznej rzeczywistości. Morwa to była Morwa, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego – tłumaczy Wigor. Album jednak powstawał. Żal było zostawiać solidny fundament, pozostawała też jedna pozycja płytowa do zamknięcia kontraktu z Pomatonem/EMI, wypadało sfinalizować pewien etap. Łyskacz dosłał zza oceanu zwrotki i promowana zaledwie jednym singlem i kilkoma koncertami płyta ujrzała w 2007 roku światło dzienne. Tym razem album w dużej mierze wyprodukował producent z Przemyśla, WDK. W końcu Wigor postanowił, że najwyższy czas nagrać solowy album. – Nie ukrywam, że przez te kilka lat, kiedy koncertowaliśmy, żyliśmy z rapu. Ale kryzys na rynku, częste odwoływanie koncertów w ostatniej chwili sprawiło, że byłem zmuszony szukać nowych rozwiązań. Postanowiłem rozejrzeć się za dodatkową pracą, w której mógłbym się też artystycznie realizować, i ją znalazłem. W międzyczasie skończyłem szkołę i przyszedł na świat mój syn. Nigdy jednak nie odbiłem od muzyki. Czekałem tylko na dobry moment, żeby powrócić z czymś swoim – wyjaśnia raper. Zdecydował się na kooperację z Trojakiem, producentem, który do tej pory udzielał się sporadycznie. Znał go z osiedla, wiedział, że tworzy w domowym zaciszu i że preferuje podobny styl. Praca z jednym, będącym pod ręką producentem zapewniała mu wygodę, z kolei materiałowi spójność. „Synteza” (2011) z założenia miała być hołdem dla oldschoolu, złotej ery. Raper chciał, żeby jego pierwsza płyta brzmiała właśnie tak. – Każda muzyka ma swoje korzenie, punkt wyjścia. Chciałem przypomnieć ludziom, od czego to się zaczęło i że po dwudziestu latach wciąż może brzmieć to fajnie – stwierdza. Na albumie gościnnie można było usłyszeć Jurasa, Pepera, Dioxa, Kulfona, DJ-a Kebsa i DJ-a Mini'stra. Przyjęcie było rozczarowujące, odzew znikomy, Dobrzański zabrał się jednak do pracy nad drugim albumem. Planował wydanie w specjalnej edycji z dołączoną pierwszą płytą duetu Wigor/ Trojak. W międzyczasie nagrał wiele gościnnych zwrotek u raperów z całej Polski. Mor W.A. również nadal pamięta o swoich fanach. W 2012 roku wykonała w ich stronę ukłon, wydając reedycję swoich czterech płyt i wzbogacając ją wszystkimi klipami, specjalnie nagranym na tę okazję utworem oraz jego remiksami. Ostatni kawałek nagrany przez Mor W.A. to „Bez pardonu” z 2012 roku, do którego zaprosił ich raper z Paryża De2s.