Mógłbym napisać milion wersów o tym jak cierpię Potem wykrzyczeć to każdemu z was w twarz na koncercie Klnąć jeszcze głośniej i jeszcze częściej Albo odejść, nie mówiąc nic więcej Mógłbym rozliczyć każdą z was za gwałt na emocjach Albo obrócić to w żart i ukryć rozpacz Gdy czas zabija nas i tylko blizny na łokciach Zmieniają mnie z mężczyzny w chłopca Mógłbym przestać udawać, że jakoś sobie radzę bez niej I zacząć wierzyć w to, że będziemy razem w niebie Czuć się bezpieczny śniąc albo na przykład Już nigdy więcej nie zasypiać Mógłbym oszukać sam siebie i chociaż przez chwilę żyć Jakbym miał wszystko o czym zawsze marzyłem Albo nagle poczuć ulgę, wychodząc poza bryłę I w końcu zburzyć tą świątynię Mógłbym wyzbyć się skrupułów gardząc istnieniem I do końca życia walczyć ze swoim sumieniem Najpierw uwierzyć w znaki i zyskać nadzieję A potem stracić wiarę w ich znaczenie Mógłbym spróbować zakryć ból, wyjmując z kieszeni kilka Uśmiechów, które kiedyś próbowałaś już rozkleić Gdzieś po kilku z pośród setek moich twarzy Albo czekać na to co się zdarzy Mógłbym uwierzyć w przeznaczenie i nagle stać się biernym Mieć nadzieję, że muzyka uczyni mnie nieśmiertelnym Albo chwycić mikrofon i nie myśląc o kosztach Wejść na scenę i na niej pozostać Mógłbym dawać świadectwo klęcząc w konfesjonałach I biczując się za wszystkie złamane przykazania Albo zalewać wódą każdy trwający dramat I to przed nią padać na kolana