L.A. (WhiteHouse) - Tak miało być lyrics

Published

0 346 0

L.A. (WhiteHouse) - Tak miało być lyrics

[Intro: Miodu (Jamal)] Tak miało być, tak miało być Ja mówię tobie tak miało być [Verse 1: Wilku] Niezbadane są wyroki boskie Tak być musiało, to chyba proste Jestem, gdzie jestem, tu moje miejsce To tej muzyce oddałem serce Pytają się, czemu nie chce spoważnieć Nie obchodzi mnie, że sztywniaków drażnię Nie szukaj winy, wytęż wyobraźnię Cokolwiek czynisz, czyń to rozważnie I myśl o wyniku, o co tyle krzyku? Masz tu zawodników, pierwszej klasy Nie trafiam do masy to trafia do ludzi Podziękuj za towar, który nigdy się nie nudzi Duże elo, wiem jak można skończyć Niejeden po wyroku, a za nim list gończy Robię swój syf, podążam w swoją stronę Tak miało być, kości zostały rzucone [Hook: Miodu (Jamal)] Swym przyjaciołom elo, tu każdy dobrze wie Tego, co nam zapisane nie da zmienić się Idziesz tylko jedną z dróg, jedną chwytasz nić Dobrze wiesz, że już tak miało być Przyjaciołom elo, jak zaciśniętą pięść Po to umieramy, żeby znowu rodzić się Każdy dzień na ulicy rodzi nowy krzyk Dobrze wiem, że już tak miało być [Verse 2: Włodi] Tu na pewno nic nie dzieje się przypadkiem Nie ja to ustalam, a często jest tak, jak chcę Mam charakter, nie oglądam się za plecy Biorę życie jakie jest i potrafię się tym cieszyć Do celu jechałem po bandzie, czasem Myślę, że przegiąłem lub, że powinienem bardziej Mój hajs w rynsztoku się topił Czasem myślę, co by było, gdybym nie ustąpił? Pomaton - ich kontrakt to Dziesięć lat niewoli, wstyd, ponadto Dałem się przewalić im de facto Na ulicy twardo patrzę w twarz faktom Każdy miał dość cięć po kosztach Potem fama poszła, tak - Molesty rozpad Jadą po nosach, siedzą, jakaś kosa Nie tłumacz tego, Włodi, weź to zostaw Wiem, tłumom będzie przykro I tak nie brak im spraw, które chcą nam wytknąć Gdybym znał przyszłość wtedy Wiem, by być kim jestem, musiałem swoje przeżyć [Hook: Miodu (Jamal)] [Verse 3: Pelson] Te wersy piszę jako Pelson, bo Pele już nie żyje Choć nie skoczył z okna i nie założył pętli na szyję Jest jeden ważny szczegół Odszedł w samotności, bez kolegów, bez pogrzebu Nie było grobów, frezji, nie było zniczy Odszedł, gdy przyszedł czas się rozliczyć To był chłodny, styczniowy wieczór Przeżył życie, jakby na społecznym zapleczu Krążyły o nim niesławne legendy W pseudowielkim świecie miał opinię przybłędy W dzieciństwie szkodził innym dla swoich wygód Lecz gdy zamykał oczy, palił się ze wstydu Za kilka lat sobie przyrzeknie Że tamte dni to przeszłość, nigdy od niej nie ucieknie Dzielnica? Nie obarcza jej za to winą To on był ofiarą zamiast być przyczyną Człowiek, który cierpiał na brak silnej woli Działał wbrew swej naturze, żył w niewoli Pele nie żyje, nie wróci już nigdy Trzy ostatnie słowa: "Przepraszam za krzywdy"