[Zwrotka 1: Kazior] Trzymam biblię w łapie, w drugiej łapie dżoja palę Jestem zwykłym ignorantem, na ten świat chuj kładę Jak ten świat stanie w płomieniach, sobie blanta odpalę Nie pytam nawet czy, tylko kiedy to upadnie Jestem tupakaliptyczny, skumaj, kurwa Będę tupać w rytm apokalipsy, ściągając bucha Tutaj Kazior, dziwko, pierdolisz świat lub on cię rucha I pierdolę to, choć się z tym nawet nie pierolę, kurwa Pierdolę politykę i te gówna w newsach Jaram dużo jointów, tolerancja kończy się tutaj Jebać media, i tak już dość syfu na podwórkach Dbam o siebie i swoich, na resztę kładę chuja Polityczna poprawność, co to znaczy, kurwa? Muszę być niepoprawny, bo pieprzę ten burdel na kółkach [Zwrotka 2: Sage] Cywilizacja, globalizacja, denominacja, Wielki Szu Niczyja racja, człowiecza nacja, akcja, reakcja, wielkie bum Dzieli nas mur, dzieli nas kościół, dzieli nas trawka, dzieli nas rząd Anielski chór śpiewa tu gościu, to już wysiadka, idziemy pod sąd To było pewne, to był błąd, prędzej czy później, musiało to runąć Krach na giełdzie, otrzym gong, skończyła się runda w parze z fortuną Najpierw "welcome", potem "won", ktoś tutaj gra cienką struną Kredyt weź, po czym spłoń, drzewa i tak dalej szumią Nie daj się szujom, miej świadomość, kiedy zwajchować cię chce jegomość A gdy mury runą, będziesz mógł z dumą nieść wciąż uniesione czoło Tak, kolo, taka wizja, czeka nas upadek naszego świata Gdy bańki spłonął, apokalipsa, brat będzie zabijał brata Czy w roli kata się już widzisz? A może nadal z tego drwisz Weź lepiej przestań z tego szydzić, obudź się lepiej, bo ciągle śpisz I przestań śnić o wolnym świecie, te mrzonki włóż lepiej pomiędzy bajki Może zaglądasz do połowy pełnej, ale ja do w połowie pustej szklanki [Zwrotka 3: Tony Jazzu] Nie cieszy ten świat, napięty do granic wytrzymałości konstrukcji Przygląda się nie jeden spódnik, przez ramię luknij I zgub ich, nim przyjdą po ciebie spakować w rezerwat Za kasty rządzące, tyranie na bank, będzie ciężko przetrwać Język nienawiści będzie najmniejszym problemem Woda i broń, jedynym zbawieniem w terenie Podziemie, jak zawsze, będzie chroniło niewinnych Lecz inni, coś i nicość, zguby sami sobie są winni Las zawsze dawał schronienie Lecz chwila, chwila, gdzie ta zwierzyna co ma nam dać pożywienie Ocean, superwulkan, po czym tsunami fala Jak nas zaleje, plus ziemi trzęsienie, nie będzie gdzie spierdalać Bunkier jest spoko, lecz ważniejsza jest ekipa Taka co w ogień pójdzie, nie wnika, nie pyta, nie znika Jak jest lipa, sami doglądają sąsiada A najmniejszą wartość będzie miał człowiek, który za dużo gada [Zwrotka 4: Tymi Tyms] Padnie w końcu imperium dodrukowanych papierów Majątków z ekranu, gdzie złoto ma tak niewielu Miałeś odłożony sos, na czarną godzinę Banknoty bez wartości, możesz rozpalić kominek nimi Po co karabiny, bomby, farsa Zdziesiątkuje nas brak wody pitnej i żarcia Życie płaci pięknym za nadobne Za to twoje wartości sprawdzi skurczony żołądek Nie ma prądu, boisz się o zmroku wyjść Anarchia się pogłębia, każdy kradnie, żeby żyć W walce o swój byt zapomnisz o nałogach Zobacz, jak szybciutko ateiści wracają do Boga Nie ma Jaruzela, przyjdzie kolej na Wałęsę Za zawłaszczone państwo, przy kielichu w Magdalence Kto tylko może, ten ucieka przed siebie Patrzę na minę Stańczyka, wiem, że musiał wiedzieć [Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]