Kali x Pawbeats - Tchnienie (Visuddha) lyrics

Published

0 410 0

Kali x Pawbeats - Tchnienie (Visuddha) lyrics

[Zwrotka 1] Ślepy, niemy i głuchy, zamknięty na cztery spusty Tak dawno przyrosłeś do sofy, bezczynność usypia cię jak psychotropy Ach te rozstania, powroty, kobiety to same kłopoty Jak one znów śnisz o mamonie, ale to nie iluzja jak bandera floty No co ty, królu złoty? Chciałbyś być numerem jeden Ale leniwie sięgasz do aszki z ledwo palącym się malutkim skrętem Zerkasz spod byka na metę, choć łatwiej by nazwać ją chlewem Powiedz kiedy wreszcie postawisz do pionu swoje życie, oczarujesz i zabłyśniesz talentem? Daj ten blask, pokaż co potrafisz Zaciśnij pięść, stań do walki Z samym sobą, z tym leniem, co od lat w tobie zalega Pokonywanie słabości leży w tobie, nie ma przebacz Nie marnuj szans, życie szybko mija Żaden hajs nie da ci spełnienia Dopóki nie wypłynie wielkich talentów bala to będziesz plątać się bez celu jak na polach babie lato Strach przed porażką niszczy marzenia Nie pozwól by zastąpiły je uzależnienia To ludzka rzecz upaść, to ludzka rzecz przegrać Sztuką się podnieść i zacząć od zera Mówisz, że nie ma tu dla ciebie miejsca Unieś się w przestrzeń, nie bój się szaleństwa To co przeciętne, zachodu nie warte Dalej Pica**o, czekam na twoje prace [Refren] Pora byś zrozumiał mnie, stworzył własną legendę Bo siła drzemie w nas, ukryty blask Pokaż mi pełnie siebie, wypełnij pustą przestrzeń To już najwyższy czas, nie marnuj szans Poszybuj w eter na falach, pęknie każda blokada, gdy samoekspresji Twej dasz upust Już przeważyła się szala, dosyć próżnego czekania i liczenia na cud [Zwrotka 2] Nieba błękit jak płótno czyste, wyleje na nie myśli jak „Słoneczniki” Van Gogh Zacinam słowa, choć tak gładko myślę, statek po Wiśle, na pętlach paradoks Te głowy ścisłe mówią żem głupi, bo liczę na ludzi nie dutki do kupy Humaniści strofują za błędy, choć każda liryka i tak jest do dupy Czuję się mały, niepewny, zaszczuty, a za mną tysiące, tak głodne ich uszy Znów suszy mi gardło apatia, nie działa aparat, ta kadrów na pęczki Na klęczki padam nie pierwszy raz, lęk we krwi blokuje przepływ szans To nie czas bym grzebał się żywym, ale wstał udowodnić wartość mej ksywy Krzywe kursywy błądzą na loopach, ej jak być najlepszym, bogatym na dupach Do celu po trupach, gdy morał podupadł, ja widzę jak lupa, ich kroki nie dwutakt Puk puk, pukam, do jaźni docieram, a błazny chcą tylko mieć buty jumpmana Pożera ich buta, stylówa na lumpa, brak uczuć plastik wstecznie pobieram Co za maniera, by wmawiać maniurom, że gorsze od zera, nazywać je suką A bajtlom na dzielni wałkować non toper, że muszą być dzielni, obwiesić się złotem Od kiedy nasz rap stał się bełkotem, myślą, że kotem te młode jelenie Gdy uschły korzenie i dobre intencje, ja wydaje najczystsze tchnienie [Refren] Pora byś zrozumiał mnie, stworzył własną legendę Bo siła drzemie w nas, ukryty blask Pokaż mi pełnię siebie, wypełnij pustą przestrzeń To już najwyższy czas, nie marnuj szans Poszybuj w eter na falach, pęknie każda blokada, gdy samoekspresji swej dasz upust Już przeważyła się szala, dosyć próżnego czekania, i liczenia na cud [Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]