Kali (PL) - Żegnaj lyrics

Published

0 431 0

Kali (PL) - Żegnaj lyrics

[Verse 1] Dorastał jak zwykły chłopak, chociaż w domu nie miał lekko Nie przelewał się dobrobyt, a butelka za butelką Z kluczem na szyi małolat śmigał po mleko Gdybał czy wrócą rodzice, przecież nie mają do czego Zwinięty jak embrion, głodny czekał w pustym domu Chciał to powiedzieć komuś, ale zwierzał się ścianom z betonu Nie ma kto mu pomóc, ciągle pytał czemu on Prosił Boga jeśli tam jest, by dał mu zwykły dom Nagle są, po trzech dniach klucze w zamku Zrywa się jak pies witając pana o poranku W progu dłoń na karku, Ojciec nie wita go czule Matka ledwo idąc nie dostrzega go w ogóle Pomyśl co on czuje, ten mały szczupły chłopak Nie smak czekolady, milion łez w jego oczach Brak miłości, brak szczęścia, brak sensu Dla niego zaszło słońce, świat zatrzymał się w miejscu Mijają dni, ciągle zatopiony w mroku Jak statek na dnie, zapominany rok po roku Noce i dnie ciągle sam, ciągle z boku Nawet jego cień nie dotrzymywał mu kroku Czekał na cud, choć umarła w nim nadzieja Czuł jedynie głód, on zamieszkał w jego trzewiach Nie ma piękna brud we wszystkich jego odcieniach Czuł jedynie chłód, miał wrażenie, że skamieniał Znieczulony, opuszczony, zapomniany Jak artefakt gdzieś głęboko zakopany To prawda, to fakt, jestem sam, gorzej być nie może Powiedział do siebie w norze, gdy zapragnął zmiany Ostatkiem sił zdobył się na ten czyn Niech się rozpłynie przeszłość jak z papierosa dym Idź, nie wspominaj, ze światem się pojednaj Zamknął za sobą drzwi, na kartce napisał: Mamo, Tato, żegnaj [Verse 2] Gdy uwolnił się od piekła, braku domowego ciepła Na zimnej płycie dworca po jałmużnę co dzień klękał Już nie pamiętał co to znaczy być człowiekiem Sypiał razem ze szczurami naznaczony miejskim ściekiem Z deszczu pod rynnę, ciągle ciulał się bez celu Ludzi wokół jak on wielu, szczęście gdzie Cię szukać, przyjacielu? Mawiał do kota bez oka z kulawą łapą Ogrzewali się nawzajem czekając w mrozie na lato Gdy nadeszło gestapo na budynki spadły bomby Zamienił dziurawe palto na dwie kukurydzy kolby Poczuł, że koniec to już tylko kwestia dni Gdy płonęło miasto, ludzie z krzykiem umierali w nim Złapał za karabin, pogrzebał głęboko strach Zapłonęła w nim nadzieja, pogrzebie ją tylko piach Ku wolności lecą serie, niechaj mu sprzyja Bóg To Franek waleczne serce, niechaj przepadnie wróg Armia Krajowa to upragniona rodzina Ta której nigdy nie miał, pośród partyzantów przyjaźń Choć wielu z nich padało jak Kamień na Szańcu Odnalazł sens istnienia, dzielił go z życiem powstańców Pewnego razu, gdy batalion poszedł w ogień On walczył aż do końca, choć kula zraniła nogę Na jego oczach konała jego rodzina Ich imiona na pomnikach, naród ich nie zapomina Obudził się w pociągu, upchani po brzeg jak bydło Wagon towarowy, ludzie głodni, każdy szlocha cicho Już wiedział co go czeka, nadzieja jak róża zwiędła To podróż w jedną stronę, w duchu wyszeptał do wolności: żegnaj [Verse 3] Uwięziony przez istoty opętane przez szatana Znosił każdą torturę, cierpienia potworna skala Skóra i kości, oczy przesiąknięte bólem Nie błagał ich o łaskę, gdy tatuowali numer Śmierć zbierała chórem ludobójstwa plony Synowie, ojcowie, córki, matki, żony Kiedyś zapytał jej, kiedy po niego przyjdzie Ona odpowiedziała: gdy czas na Ciebie nadejdzie Często słyszał chóry, śpiew, demonów armia Kościotrupa postury leżał we własnych fekaliach Nie on jedyny upodlony w roli chwastów Nie on jedyny był ofiarą holokaustu Nie kilkunastu, nie kilkudziesięciu Nie kilkuset, lecz całe miliony Niepochowanych, zakatowanych Zamordowanych przez hitlerowców szpony Gdy skończyła się wojna i oswobodzono Auschwitz Uwolnił się od kata bata niewolniczej pracy Miał szczęście, był mocniejszy niż sądził Lecz pobratymców los ich uwolnił przez komin Już nie mógł patrzeć na ten świat tak jak przedtem Zahartowany jak metal, stał się kamieniem I już nic nigdy nie było normalne Bo coś w nim umarło i odeszło już na stałe Postanowił szukać dalej, szukać dalej szczęścia Popędził ile sił do granicznego przejścia Gdy stał po tamtej stronie, za rogatką kolebka Nie popatrzył za siebie, w duchu wyszeptał: Polsko, żegnaj... [Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]