Fawola - Incognityzm lyrics

Published

0 116 0

Fawola - Incognityzm lyrics

[Verse 1:] Nocą stoję na rogu, wiesz na winklu wystawam Cham z brudnych bloków, pet w pysku i brama Nie szukam wrogów, nie błyszczę jak flara Porządek i spokój, ale wyczuwam dramat Trzech bogów jak Chrystus, słyszę ich z dala Wóda plus wóda, plus chcą odpierdalać Wyczuwam marazm postaci, jest kiepsko Za grosz na browara złożą ci wpierdol Zaciskam witę, pet miażdży obcas Jak będzie bite to wjadę im z łokcia Jak średnio pite to poczują w kościach Że jestem typem co niesie im koszmar Obcinam okiem, łajza, normalne Kroi pod blokiem bezbronną babcię Ruszam podskokiem, zahaczę laczkiem Z waszej agresji wyleczy was Dr Martens Cios w klatkę, na żebra plus kantem na ryj Nos w częściach i krew na klatce, i krzycz Żebym przestał, i dał szanse Nagle na plecach czuje stalową pałkę Wypluwa peta, ja pluję krwią na ławkę Padam na beton, gnoje czeka was karcer Krzyczę, choć słyszę tylko pisk w mojej czaszce Świtało, lecz zmrok zapadał nad moim miastem [Przerywnik] [Verse 2:] Szpitalna biel lubi gdy widuję ją na stałe Kolega nawet nie prosił, po prostu wziąłem jego zmianę Wielu to wkurwia, że co, że mogą pomóc? Nie po to kończyłem studia żeby teraz siedzieć w domu Wspominam kumpla, dwójka dzieci, dom na raty Moja żona, dziś rozwódka, nie rozumiała mojej pracy Wychowały mnie podwórka z matką, ją podwórze z kortem Może dlatego na własność chciała mieć kogoś co piątek? Kurwa, nie wyszło nam kurwa, jak to boli Miałem nie klnąć, mama mówi, że doktorowi nie przystoi Kocham ją mocno, w sumie zawdzięczam wszystko I dziękuje, ze rozumie kiedy jem wigilię w bistro Szpitalnym, i nie odwiedzam jej, bo siedzę na zakaźnym I jak trzeba zrobić zastrzyk to robię zastrzyk I nie pytam czy pacjent woli przelewem czy z karty Bo w nocy patrzę na cierpienie ludzi a nie w gwiazdy Przywieźli go, facet, jakieś dwadzieścia z hakiem Pluje krwią na moją twarz, płytki i szafę Złamany nos, bark, a na dodatek Problem z plecami i krótki nóż wbity w klatkę Mocno krwawi, ostrze prowadzi do zgonu Nie damy cię zabić, proszę, daj sobie pomóc Operacja 5 godzin, pozostaje czekać Ja nie śpię, jak zawsze gdy chodzi o człowieka [Przerywnik] [Verse 3:] Na ich twarzach widzę maski, które kryją rysy twarzy Spisany życia kawał, jak tagi co zdobią ściany Spotkasz je w bramach, jak i wychodząc poza bramy Choć jak writera flama może być niezrozumiały Czasem płot, plan, szkoła, potem szkoła i plan zajęć Lub blok, blant, browar i psucie zdrowia co ranek Pot, czas i połowa życia ponad prawem Chuj w to, nieważne, każdy ma swoją fazę Lepiej patrz uważnie, kiedy śmigasz chodnikiem W sklepie na Brackiej czy w kiblach przy klinice Jak snujesz się parkiem, a żul pyta o drobne A ty obcinasz parkę co ma swój wyraźnie problem Obserwuj uważnie ulicznego grajka Gówniarza z latawcem i babcię ćmiącą fajka Młodą matkę z wózkiem i kawalera z ćwiarą Nastkę w krótkiej bluzce, z lisem starszą panią Patrz kurwa na nią, na nich, nie spuszczaj wzroku Z ramion, nóg, barków i par pustych oczu Uświadom sobie, że co dzień na ulicy Mijasz bohaterów, którzy statystycznie są nikim [Zakończenie]