[Verse 1: Emes] Masz pewność siebie na pokaz Wiesz że życie to gra, jak gra to poker Lubisz hazard i masz to w oczach Ty stawiasz wszystko, ale grasz na zwłokę Trzymasz dystans, bo co będzie potem? Zobowiązania robią zbędną zamotę Każdy dzień tygodnia mógłby być jak piątek I jebać co będzie potem Patrzysz na ich smutne kariery Widzisz na nich złudne bariery Próby na nic, ale chcesz to zmienić Wiem to nie jest łatwe, ale weź mała nie rycz I nie poddawaj się zbyt szybko Czemu znów uciekasz jak byłaś blisko? Przynajmniej bliżej a to już jakiś krok Męczy cię, że masz na sobie ich wzrok Piję tylko gdy przechodzisz obok Gardzisz tym i nie czujesz się sobą Przyjaźnie? Istnieją ponoć Ale ty nie lubisz mówić o sobie, nawet bliskim osobom Bo niby tak jest łatwiej Nie ufasz nikomu i czy sobie też nie wiesz Wiem, nie chcesz ranić nikogo Ale tym sposobem ranisz bliskich, a najbardziej siebie [Hook] (x2) Przestań się bać, zrzuć strachu płaszcz Przestań się bać, przestań się bać (przestań się bać i nie uciekaj) [Verse 2: Mam na imię Aleksander] Znałem cię, chyba nie dość dobrze Nie kumałem tych twoich potrzeb A brnęłaś przez życie donośnie Doktorat w Polsce, ale tylko przelotnie Znałaś Montevideo, Palermo Plaże na Riverą, kilka lekko Miałaś tyle marzeń jak dziecko Spełniłaś je przed trzydziestką Bez pytań o siano nie wypadało Ale nie płacili tyle doktorantom Byłaś kochanką bardziej niż matką Mówiłaś tak, broniłaś się taką maską Przychodziło ci to łatwo, zbyt łatwo Ja byłem jednym z tych typów Między Florydą, a Kamczatką Na których wrażenie robił ten twój wachlarz języków W przeciwieństwie do nich miałem dystans Nie mamiły mnie z bliska ujęcia Twojego życia na walizkach, dla mnie? To była zwykła ucieczka Miałaś piękne mieszkanie Gdy wpadałem to widziałem ile masz tam gratów Kilkadziesiąt par butów, trzy szafy ciuchów Wiesz, wyższy status Zrywałem ci metki, gdy szliśmy na miasto Kafejki, bletki, setki, tango Blisko w pętli gdy reszta na baczność Podziwiała wdzięki oczy, usta, masz to Nieobojętny ci byłem na bank, bo Otulałaś mnie sobą za bardzo Chyba wydałem ci się szansą By wyjść na prostą emocjonalną Byłaś trochę ziomalką, trochę matką Trochę starszą, łatwą wariatką Nie, byłaś ponad to, chciałaś bardzo Gdy zagrałaś tą wytartą kartą Że chcesz poważną relacje ogarniać Nie chcesz półśrodku, chcesz na maksa Pomyślałem: "co za desperacja" Bo widywaliśmy się może raz na kwartał [Hook] [Verse 3: Zen] Kochasz, ale miejsca, nie ludzi Mówiąc o tym mało z natury W głowie bariery nie do przejścia Jesteś jak ja bękartem społeczeństwa Presja cię męczy od kilku lat Każde więzi poszargała rdza Nowe relacje, strach na start Odwaga raczej nie przychodzi od tak Wiem szukamy non stop Mijamy granice przez co Nikt nie wie jak powstrzymać nas Od bicia rekordów absurdu Oboje wiemy to tylko ucieczka Nie chcesz relacji, to zwykle męka Ja próbuje ich kolejny raz nawet Jak potem poleci wóda na blat dalej Nie będzie nas tylko będziemy gdzieś tam W swoich miastach chlać, by nie pamiętać Dalej za bliskich stać po grób Ale dla siebie zrobimy cały chuj Musimy coś czuć przecież, nie? Dlatego tak testujemy swoje zdrowie Ciężko uwierzyć, że ktoś nas rozumie Związek zwykle to tylko paranoje To dla moich sióstr, braci Bo zbyt często godzimy się na straty Pieprzę to znów Debaty, że ktoś odpuścił, ktoś odpadł (żyje na raty) Każdy z nas ma kilka żyć Prócz prywatnego, kilka udawanych Uciekamy w nie, pchamy się w syf W którym na końcu zostajemy sami