Z szyi zerwę każdą smycz z ust wypluje każdy knebel Jestem stąd jestem sobą pewnych rzeczy jestem pewien Idę prosto przed siebie przez te betonowe lasy Kiedy zapada zmrok wbijam w tłok ludzkiej masy Jeden krok dzieli mnie od tego całego świata Tylko jeden a rzadko komu udaje się wracać Nie chcę spłacać ich długów, żyć tak jak mówi reszta Na straży swej stać będę póki czuję bicie serca Mój dom to moja twierdza, ta Ziemia moją matką Nie będą o mnie pamiętać, bo zapomnieć chcieli dawno żyję tu własną prawdą inną niż tamta Wolę odejść z honorem niż utonąć w ich kłamstwach Zielona mila spacer skazańca W oczach krew za plecami szarańcza Wdech mnie wykańcza dłońmi dotykam nieba Ich świat nic mi nie dał nic mi nie może mi zabrać Pierwsze teksty na papier pod Molesty znakiem Lałem wtedy na wszystko byłem niebieskim ptakiem Z biegiem czasu coraz lepszy w rapie Biały kruk na scenie czas to wywietrzyć, łapiesz? Mam czerwone spojówki czarne trampki Idę po drodze depczę piaskowe zamki Nie pluje na los nie robie z siebie ofiary Patrzę na świat przez różowe okulary Czarny charakter na żółtych papierach Kiedy zmiana jest faktem udowodniłem nie raz Słyszałem kroki Boga życie jest kruche Mam złotą proporcję między umysłem a duchem Wersów plecak, tysiące w zeszycie Oślepiam blaskiem jestem słońcem w zenicie Robię swoje z mikrofonem i strzała Potem gram w zielone, myślę o niebieskich migdałach Niech nigdy nikt nic nie staje na mej drodze Widzę dobry układ planet i sztamę w mej załodze Tu buduje swój zamek i to nie jest zamek z piasku Kartka atrament oddaje co miejskie miastu Jest więcej nas tu niż mógłbyś się spodziewać Dla architektów słowa wznieś ręce do nieba Ej jestem tym kim trzeba we właściwym czasie Tu gdzie prawdę mówią wersy nie artykuły w prasie W pełnej krasie przedstawić wszystko jest trudno I nie znaczy że będziesz bogaty jak wdepniesz w gówno Bit jest jak płótno wokal jak pędzel mistrza I może to te obrazy na których w przyszłości zyskasz Ktoś toczy pianę z pyska i zawsze jest na nie Jego zdanie, sram w jego uznanie Jaśnie wielmożny panie Ero to mowa o mnie I choć był bym pijany i tak myślę przytomnie Zeszliśmy na ziemię z drzew wtedy gdy świat był płaski Namalować obrazki kredą na ścianach jaskiń żyliśmy z braćmi by wziąć ich pod opiekę Wyjść przed szereg aby w końcu móc nazwać się człowiekiem Okiełznać rzekę ocean a w końcu powietrze I nauczyć się wybierać które drogi są najlepsze Ciągle chcąc jeszcze oddawać za bezcen Wszystko co wcześniej sprawiło że tutaj jestem Idę po respekt od przodków w zaświatach By wreszcie gdzieś w środku móc odczuć że spłacam Dług który niekoniecznie należał do mnie Chwyta za zawleczkę twój nieustraszony żołnierz W końcu pojmiesz że choć to nie to samo Walczymy w jednej wojnie, a więc stanowimy całość Niech świat podpalą niech spłonie od jednej iskry Nadchodzi koniec za moment będzie po wszystkim