DNA - Śniadanie mistrzów lyrics

Published

0 245 0

DNA - Śniadanie mistrzów lyrics

[Refren] Ta jedna historia prosto z serca Życie jest trujące i, wiesz, nas uśmierca Z bieługi kawior, ale weź to w cudzysłów Jedyny raz, tu i teraz śniadanie mistrzów Prawdziwy rap o życiu Jedyny raz, tu i teraz śniadanie mistrzów Prosto z mostu, bez kompromisów Jedyny raz, tu i teraz śniadanie mistrzów [Zwrotka 1: Pih] Co nam zostanie z tych lat? Jak słowa Fogga piosenki Zniszczy nas ten świat, niepewny uścisk ręki Czas pustoszy wspomnienia i pustoszy szczęście Zmiany? Niekoniecznie na lepsze Dzieciak, wiem jak to jest gdy chcesz coś zjeść Otwierasz lodówkę, żołądek zaciska się w pięść Mógłbym założyć togę, poświęcić się prawu Ale to tak jakby wzwód miał się zamienić w zawód Czy najważniejsze są pieniądze? Nie sądzę Są ważne, ale z przymrużeniem oka na nie patrzę Wielu niepewnie dziś spogląda w lustra Mówi sobie trzymam się, ja mówię - się nie puszczaj Uczta bogów, nie dla japiszonów Ekstraklasa, to zgniata jak prasa Specjalność szefa kuchni - mistrzów śniadanie Nikt nie wejdzie butem w talerz, portier zamknął salę Wiem że się uda, bo musi się udać Na naszej drodze nie stanie już żaden Judasz Ja i kilku moich serdecznych ziomów Sztabowa mapa, wszyscy wokół stołu [Refren] [Zwrotka 2: Pezet] Za lepsze życie, za siłę, którą chcemy w duszy mieć Ten świat uczy mnie być skurwysynem Nic nie wzruszy mnie mnie dziś już Zanim zginę chcę czuć, że żyję W twarz pluć debilom, którzy są tu jak masz hajs i luz Znikną za chwilę, jak zabraknie stów "Pezet jest na dnie znów, po prostu brak mi słów" Ty, zamknij dziób, bo gramy w innej lidze Bo puszczasz się za lepszy wóz i pieprzysz znów, że takie życie Inaczej widzę dziś to wszystko Codziennie jem śniadanie mistrzów nawet w przydrożnym bistro Kawior z bieługi weź w cudzysłów Czuję, że jestem pierwszy nawet gdy zjeżdżam na pit stop Uczta najlepszych, twoja ostatnia wieczerza Tu i teraz i nic dodawać już nie trzeba Wchodzą na scenę, ludzie ręce do nieba Nic nie za wszelką cenę, bo nie wszystko jest na sprzedaż [Refren] [Zwrotka 3: Peja] Mógłbym napisać i nagrać, że żyję ponad stan, wariat Że bardzo jara mnie wariant zarobić wysoki standard Gdyby była to prawda dawno sięgnąłbym dna, brat Przez bycie próżnym i chciwym życie spieprzyłbym, spaprał Wiem, łatwo nie było, masz wybór to ruszaj, ejże Obrócisz się na pięcie lub gonisz za własnym szczęściem Wiem skąd przychodzę, dokąd zmierzam, mam tę jasność To jakbym ujrzał na końcu ciemnego tunelu światło Pamiętam dzieciaka, on często głodem przymierał W życiu złe chwile miewał, ale marzył, bo wiedział Że może odmienić los jeśli w siebie uwierzy Awans do lepszego świata za sprawą nagranych przeżyć Patrzy przez łzy, nie jest zły choć głodny Głód wywołuje gniew, mimo to on się nie złości Nie chciał litości, chciał miłości byś zrozumiał Cierpienie, które odczuwał to jego prywatny Sudan Jego plan dziś się udał, on dziś biedy nie klepie Dobrze wie, co znaczy temat reprezentować biedę Kelner podgrzewa talerz do potraw, nie narkotyków Uczta trzech zawodników, śniadanie mistrzów, bez kitu [Refren]