W malinowym chruśniaku, przed ciekawych wzrokiem Zapodziani po głowy po długie godziny Zrywaliśmy przybyłe tej nocy maliny Palce miałaś na oślep skrwawione ich sokiem Bąk złośnik huczał basem, jakby straszył kwiaty Rdzawe guzy na słońcu wygrzewał liść chory Złachmaniałych pajęczyn skrzyły się wisiory I szedł tyłem na grzbiecie jakiś żuk kosmaty Duszno było od malin, któreś szepcząc rwała A szept nasz tylko wówczas nacichał ich woni Gdym wargami wygarniał z podanej mi dłoni Owoce, przepojone wonią twego ciała I stały się maliny narzędziem pieszczoty Tej pierwszej, tej zdziwionej, która w całym niebie Nie zna innych upojeń, oprócz samej siebie I chce się wciąż powtarzać dla własnej dziwoty I nie wiem jak się stało, w którym oka mgnieniu Żeś dotknęła mi wargą spoconego czoła Porwałęm twoje dłonie - oddałem w skupieniu A chruśniak malinowy trwał wciąż dookoła