Po gościńcu podobłocznym, przez ostatek, rzek parowy. Nadal niedorzecznie kroczy jakiś człowiek nietypowy. Za plecami śmiech ma tylko, twarz niezmiernie uśmiechniętą, a przez napar i omyłkę, nie je, nie śpi, któryś dzień tam. Uwiązany do postronka przy nim pies ogonem majda, ktoś tam chlapnie za nim z okna: serwus, jakże ci ciamajdo. Nie opuszcza go ochota ciągle śmiać się do każdego ej idiota, oj idiota, dzieci wrzeszczą w ślad czeredą. W chatach go, ciosanych z bali, staruszkowie, od wiek wieka na noc chętnie zapraszali, za świętego mieli człeka. Pytać im się nie wypada, czy on stąd, czy przybysz z dali, kto zapalił las za sadem? A nikt, sam się tak wciąż pali.