Tam u samego lasu brzegu Gdzie kruk jedyny pustki widz Ktoś go ulepił z tego śniegu Co mu na imię biel i nic Na głowę śmieszną wdział czapulę A w bok żebraczy wraził kij I w oczy spojrzał mu nieczule I rzekł na drwiny: chcesz to żyj I żył niezgrabny, byle jaki A gdym doń przyszedł śladem trwóg Już weń wierzyły wszystkie ptaki Więc zrozumiałem, że to Bóg Czarował drzewa uczt błyskotem Piersią, do której wichry lgną Czarował mnie niewiedzą o tym Co było we mnie tylko mną Pan ośnieżonej w dal przyczyny Poprzez spiekoty gwiezdnych cisz Poprzez wądoły i niziny Co mu się śniły wzwyż i wzwyż Bo żył niezgrabny, byle jaki... A kiedy poblask wziął od słońca I zalśnił w nicość błędnych skaz Pojąłem jeszcze raz do końca I uwierzyłem jeszcze raz Że żył niezgrabny, byle jaki...