Bartosz Miszczyk - Cień lyrics

Published

0 118 0

Bartosz Miszczyk - Cień lyrics

[Produkcja: Szur] [Zwrotka 1] Siemano! Siemano! Pionę zbił, niewielu widziało, a poszedł dill To nie film, to chore psy, rządne krwi, za worek win Robię pstryk! #Copperfield. Panowie znikł, a worek z nim W płuca biorę dym, oto rewir mój, posmak konopi Cząstka podłogi, lub skok w automobil, ty! Glob na obroty i skrzą światłowody Piona! Spoko typ, mota dobrobyt Kto ma to zrobić? W oknach koła gospodyń Tu winowajca filował, później niby rutynowa Dwu kilowa, gubisz towar, ten system te suki chowa! Ta wiara jest dwulicowa, a czarna fala chmur chwilowa I myślisz jak w puszczy sowa, czego żeś nie upilnował Może braku w szarej strefie, ktoś poświęcił parę drewien Pomimo, że chwalę krew jej, u nas nie jest jak w Genewie Bliżej nam przy Saraj**ie, powiedziałbym, ale nie wiem Marię krzewię, palę krzew jej, paru braci zawsze pewien [Refren] Cyk, cyk, ciach – mach. Bum! Bum! Jeb! Jeb! I niby farciarz, a już półmetek Sumuj zwój setek i w bój z uśmiechem! Z punktów zaczepień, wciąż chuj tu ma lepiej! Z daleka od psich patroli i wkurwionych dyń z Halloween Kryształowych żyrandoli, weekendowych filharmonii Primadon, czy tych faworyt i znajomych przypadkowych Zamykam oczy, by czas zwolnił, po czym ruszam kwit zarobić [Zwrotka 2] Politycy nic nie wiedzą, siedzą świnie – świnie jedzą Ryjem świecą i robią nam tyrę krecią. Przynieś księciom popitkę I immunitet i może na chwile przeciąg, jeden dzięcioł Drugi dzięcioł. Para przetłuszczonych śledzion Smakowaliby niedźwiedziom ignoranci Brawo dla nich, tyle wiedzą, im to starczy, impotenci Postawiłbym skok na bungee, mocowania lin odkręcił Zatańczył jak syn Komańczy i wydałbym ryk młodzieńczy Rzeczy dziwne, suczysyny decyzyjne, w mózgi rymy precyzyjne! Niech jebną przez plecy piruet, w programy telewizyjne! Mam ich w rowie, tak Ci powiem, pompuję hajs w szary obieg Szary człowiek, mały człowiek, moi ludzie to Talikowie Za ich zdrowie rapy robię. Stalówki mam grafitowe Jedna z nich się trafi Tobie, pośle jak auto służbowe Pod twój świński zad, w prezencie się trafił szofer Akrobata – chiński zwiad, zza przyciemnionych okien... [Refren] Cyk, cyk, ciach – mach. Bum! Bum! Jeb! Jeb! I niby farciarz, a już półmetek Sumuj zwój setek i w bój z uśmiechem! Z punktów zaczepień, wciąż chuj tu ma lepiej! Z daleka od psich patroli i wkurwionych dyń z Halloween Kryształowych żyrandoli, weekendowych filharmonii Primadon, czy tych faworyt i znajomych przypadkowych Zamykam oczy, by czas zwolnił, po czym ruszam kwit zarobić [Zwrotka 3] Władza najwyższego szczebla jest jak pewna przepowiednia Jak nie zamkną Cię do pierdla z alternatyw jest pośredniak Wiedza władzy niekompletna – więcej kuma dziecko z getta Tak zwana styczność bezpośrednia, co panom jest niepotrzebna Dwa – społeczność mięsożerna, trzy – obecność, węszą media Bez zbędnego pierdolenia #rodzina wielodzietna Dill – żyletka pierwszorzędna gdy kamera nie dostrzega Pół kilo tego ścierwa, poszło w krwiobieg osiedla Zapach dekatyzowanych skór, w cieniu klimatyzowanych biur Garnitury, karty, stół, prezenty z pokaźnych sum Gdzieś w drapaczach białych chmur Halibuty z Malibu Majtki, buty w Paryżu, mimo to, an*lny ból Ładny chuj. Nie widzę tu jaj i kur. Ja tu widzę martwy drób I hałdy piór. Walki grubych kalibrów, straszny dwór Bez koperty ani rusz i nie puszczaj pary z ust! Ostatni gwóźdź... [Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]