[Verse 1: Boxi]
Trzymam w ręku ten papier do dwóch miechów wolności
Uśmiechniętą mam japę i zaraz skocze z radości
Za godzinę na boju, już wszyscy tam będą
Gramy dziś o honor, gnoju, zaczynamy ten sezon
Piłka lśni w słońcu, pot kapie na asfalt
Siatka boiska faluje, a koszulki nam wiatr zwiał
Dostałem piłkę, już lecę jak Pele stąd
A wkoło słyszę tylko piękne goooool!
[Verse 2: Boxi]
Budzi mnie stuk kauczuku na schodach
Znowu to Jasiek zjeżdża z trzeciego na rolkach, kogut
To czasy, gdy nie było Nokii, czas bloków, klatek
Tu dzwonkiem był domofon lub jebnięcie w parapet
Na dwór wypadam, moje trochę głośniej słychać
Na lepsze odkłada może forsę, teraz prościej wydać
Jak zawsze nie miałem nowych, wydałem na bzdety
Ale i tak hulały świetnie, gdy kupiłem abegi, ta
[Verse 3: Boxi]
Jadę jak nigdy, piękny wyskok, obrót, schody pode mną
Czuję tą pewność, przecież nie po to, by blednąć
Ląduję na przednie kółka, moja skóra jak ściana
Przedramię złamane na pół, już nie boksuje, to dramat
Początek wakacji, a ja w szpitalu, ej mayday
Za miesiąc obóz, tam nie będę, a ja kocham tak Stegnę
Po dwóch tygodnia Ojciec mnie woła, że dzwoni trener
W słuchawce słyszę wyraźnie: to z nami jedziesz
[Verse 4: Boxi]
Pierwszy koncert, to jak spełnienie, PWRD
Z Dychą my przed nimi gramy gdzieś tam support na scenie
Trzech gnojków prawdę nawija, ja wśród nich na scenie
Z tą myślą to nasza chwila, ta
Nie było tego wiele, prostych tekstów tam parę
Wiele osób podeszło później, mówiąc: pisz, bo masz talent
Jeśli byłeś tam to czułeś pewnie miłość do gry
Sentymentalne gówno, prawdziwe tak, jak tamte łzy
[Verse 5: Boxi]
Za oknem już jesień, znów drzewo odsłania mi widok
Tu myślę częściej, czemu tak wracam do tego co było
Czy będę kiedyś też wspominał dzień, w którym
To piszę, gdy pas Zamota cudnie przeszywa te mury
Pije herbatę z miodem, Paula śpi obok
Kończę ten numer i później może skoczę na koło
Dostane euforii, do której przygnębienie też wraca
Wiem, że to życie to raczej nie encefalopatia