Chciałbym coś zmienić, cofnąć ten jebany czas, ale Ale nie da się go cofnąć, chciałbym się tu ocknąć Z obsranego ronda w końcu wyjechać na prostą Nacisnąć pedał gazu, do dechy mocno Mieć takie sk**sy że wyjebią ludzi w kosmos A ty weź odstąp, bo jestem czarną owcą Jak coś już mówię, to mówię to wprost ziom Czuję tą rozkosz gdy wchodzę na bit Podniecenie jak morderca, właśnie zabił Mam karabin w głowie, i karabin w ustach Twe słowa to ślepaki, a głowa to pustak Nie znoszę ustaw przeciw narkomanii Jeśli lud przeciw nam to kto kurwa z nami? My opętani goście, odpadki społeczeństwa Dajemy sobie radę dzięki szponom szaleństwa Lecz czy to klęska? Oto jest pytanie Bo kto raz był już szalony, nienormalnym pozostanie W bani strzał, jeden, drugi, trzeci
Kto nie miał nigdy skrzydeł raczej stąd nie odleci Biegają dzieci w okół ciał, martwi poeci Gotują się [?] nadchodzi ich dziedzic Raczej bardziej ze mnie niewidz niż jakiś tam jasnowidz Czemu robię to tak dobrze? Bo lubię to tak robić Tego rapu shinobi, ty głowisz się nad tym To czysta brudna prawda, i surowe fakty Konszachty z diabłem nigdy nie potrzebne były mi Dlatego muszę tutaj skończyć z każdym wanna-be Każdy od jakiegoś czasu chce się dostać do tej gry A wyznawcom tego rapu po policzkach lecą łzy Więc jestem zły i, karam bardzo srodze A ty jeśli jesteś słaby, to nie stawaj na mej drodze Chodzę po tych bitach jak, mesjasz po wodzie Tylko zgubiłem sandały nie zostało nic po drodze