Spędziłem całe me życie na wielkiej wędrówce, aż dotarłem tu, gotowy do wiecznego snu
Umiłowałem te bory wspaniałe, miejsce wieki liczące, gdzie duchy przodków wśród drzew krążą
Gdzie błędne ogniki, gdzie pod korzeniami drzew mogiły dawne
Lasy, których płomień istnienia nigdy nie zgaśnie
Słońce krwawe skrywa się za krainę górską, słyszę echo wilczych wołań, baśni z głębi boru, wszystko pomrok spowija, las okrywa cienia całun
Umilkł ostatni ptak, niesie się wiatru szept, w płaszczu tkanym z gęstej mgły, nadszedł ojciec- Borowy
Leśny starzec, borów pan, swą opiekę drzewom dał
Oddechem zimnym powiał mróz, głęboki chłód ścisnął me kości
Wszak to oddech śmierci - cichej, milczącej
Czuć drewna woń, ogniem trawionego
To płomień przeszył leśny mrok, oto nadszedł tułaczki kres