To już 22 lata na scenie. Dobrze liczę?
Sporo, naprawdę sporo. Ja już sam przestałem liczyć, ale wydaje mi się, że '93 rok, zgadza się.
'99, powstanie K.A.S.T.A Squadu...
Wiesz, Wikipedia niestety jest nieprecyzyjna w tym ujęciu. Z resztą żadne kompendium wiedzy o polskim hip-hopie nie jest, ponieważ żadne z nich nie autoryzowało tekstów o tym, kiedy powstawał mój skład. Zatem każde z tych źródeł jest w moim rozumieniu nieporządne i nic na to nie poradzę. Dyskredytując ich tutaj na łamach Waszego portalu niczego nowego nie odkrywam. Nikt mnie nie pytał, kiedy powstał K.A.S.T.A. Squad i w związku z tym datowanie go na pierwszą płytę jest smutne. To tak, jakbyś powiedział, że założenie Twojej firmy datujemy na pierwszy podpisany przez nią duży kontrakt. 1999 jest rokiem powstania pierwszego albumu, na którym się udzielamy, ponieważ całe zaplecze wydawania płyt we Wrocławiu musieliśmy zbudować. Jeśli nie byłeś z Warszawy, to nie było ciśnienia mediów. Chłopaki, którzy byli przed nami - mówię tutaj głównie o Kalibrze 44 - szybciej wypracowali możliwość wydawania muzyki, do nas dotarło to około 1999 roku. To właśnie budowanie tego zaplecza zajęło nam tyle czasu. Muzykowanie zaczęło się około '93 jak byliśmy zupełnymi gówniarzami.
22 lata stażu na rodzimej scenie muzycznej, jak upłynął Ci ten okres, w mgnieniu oka?
Niespecjalnie. Człowiek może nie zauważyć jak wiele czyni. Ja też wiele czyniłem, więc paru lat nie zauważyłem. Natomiast im bardziej się starzeję, tym jestem bardziej świadomy.
Czujesz się dinozaurem?
Czuję się już staro, to na pewno. Chyba jestem już też trochę za stary, by utrzymywać mit o sobie samym.
A może weteranem?
Wiesz co, też niespecjalnie. Czuję po prostu, że jestem starszym od Was gościem. Przez to nie mam już takiej potrzeby do pisania hip-hopowych tekstów. Wraz z życiowym doświadczeniem rośnie odpowiedzialność, która podpowiada mi, że nie do końca pasuję już do hip-hopowego świata. Pewnie, że tego typu ciepłe słowa to miód na moje uszy. Słyszałem nawet, że ktoś wynosi mnie do rangi legendy, niemniej dla siebie nadal jestem Waldkiem.
Kontynuujmy wątek słodzenia Twojej osobie. Często spotykam się ze zdaniem, że "Kastaniety" i "Kastatomy" to najlepsze albumu tamtego okresu. Jak Ty zapatrujesz się na nie z perspektywy czasu? Ciekawe jest to, że mnie filozoficznie bardziej podnieca to, że ten młody koleś, którego powinienem znać bardzo dobrze, czyli ja sam, wysyłał szereg informacji, zakodowanych przekazów właśnie w tej twórczości. To czyni je w moich oczach większymi. Uważam, że było to "coś dla mnie". Czy były to jedne z lepszych płyt w ujęciu rynkowym bądź dla słuchaczy? Nie wiem. Faktem, jest, że popularność była spora, ale nie było to związane z tym, że mieliśmy jakieś super umiejętności, ale hip-hop kwitł. Złapaliśmy się na tę falę wznoszącą wiele lat temu i to mogło spowodować, że tak jestem dziś oceniany. Ja po prostu robiłem swoje w garażu, a ktoś uczynił to czymś większym, niż było.
Kariera solowa - "13" i "Prawda naga" - jesteś dumny z tych albumów?
To było moje rozliczenie, chciałem się pożegnać, co z resztą słychać na tych albumach. Zrozumiałem, że już nie będę świeży i muszę postawić kropkę nad i. Stąd powstała "13", jako następstwo "Prawdy nagiej", która nie mogła się ukazać, a potem "Prawda naga", już jako jako tytuł płyty wyszła w 2010 roku.
Chciałbym wrócić do sytuacji z 2002 roku, kiedy to Peja ubliżał k**az Group, z którymi współpracowałeś. Wtedy powstało spięcie miedzy Tobą a Rychem, efektem były nieprzyjemne incydenty na koncertach.
Niedawno Peja zaczął zakopywać topory wojenne - zbił przysłowiową pionę z Sokołem i spropsował Włodiego na scenie. Jak dziś wygląda Wasza relacja?
Pogodziliśmy się na długo przed tym, zanim zauważyłeś te wydarzenia. Zrozumieliśmy, że ten spór trzeba rozwiązać dużo szybciej. Nie pamiętam ile to już lat. Osią tych wydarzeń był występ Naughty By Nature, na tym koncercie się pogodziliśmy. Jeśli ktoś odkryje kiedy był ten event, to będzie wiedział ile to już lat.
Swojego czasu chciałeś pożegnać się z rapem, chwyciłeś się poważniejszego nurtu - rock i zespół Synaptine. Nie wiem, czy Synaptine jest bardziej poważnym rodzajem muzyki. Z pewnością bardziej osobistym. Jak robisz muzykę jako raper, to jesteś głosem na muzyce, o ile sam jej nie robisz, na bitach innych artystów. W związku z tym zależysz od kilku osób, tak jak ja zależałem od moich utytułowanych, starych kolegów z White House Records czy też nieodżałowanego DJ'a Kut-O, który był wspaniałym producentem.
Nie mam poczucia, że rock jest poważniejszy. Kiedy zacząłem tworzyć własną muzykę płynęła z mojego wnętrza, wsłuchiwałem się w siebie jak w instrument. Nie wzorowałem się na nikim innym. W związku z tym, tworząc własną muzykę jesteś kimś innym, niż wtedy, kiedy działasz na muzyce innych i kreujesz to co robisz, żeby stworzyć zespół. Rock jest dużo bardziej wrażliwy. Na tę wrażliwość nie mogłem sobie pozwolić będąc młodym, kojarzonym ze zbuntowanym hip-hopowym środowiskiem, raperem. Nie potrafiłem się przyznać, że drzemie we mnie pokład wrażliwości, o którą nikt mnie nie podejrzewa. Teraz mam 40 lat, dzieci. Patrzę na rzeczy zupełnie inaczej. Bardziej przystoi mi, żeby przyznać się, że tworzę też inne rodzaje muzyki. Wolałbym zestarzeć się jako osoba robiąca muzykę bardziej osobistą, niż skakać w kolorowych kurteczkach na scenie do późnej sześćdziesiątki.
Ciężko było pozbyć się łatki hip-hopowego chuligana, prawda?
Nie sądzę, żebym kiedykolwiek jej się pozbył. Nigdy nie przestałem być hip-hopowym chuliganem. To, że zacząłem grać na gitarze nie zmienia faktu, że nie możesz mi napluć w twarz. Wiele rzeczy się nie zmieniło. Pochodzę skąd pochodzę, wyznaję takie, a nie inne zasady. Wydaje mi się, że jestem bardziej świadomym człowiekiem, a świadomość determinuje to, że zmieniam wokół siebie pewne zachowania. Pewnie sam wyglądam przez to na smutniejszego, bardziej przemądrzającego się, może spokojnego. Ciężko powiedzieć.
Sięgając pamięcią do wzruszającego momentu, kiedy Twoja małoletnia córka wyszła z Synaptine na scenę i zagrała Wasz numer - nie uważasz, że byłoby bardziej poruszająco, gdyby nawinęła któryś z Twoich kawałków z młodzieńczych lat?
Stary, bardzo dobre pytanie. Nigdy bym na nie nie wpadł.
Nie, zdecydowanie wolałbym, żeby moja córka była najpierw muzykiem, a dopiero potem raperem. Jeżeli ktoś czyta w tym rodzaj ironii, satyry na polską scenę hip-hopową, to zrozumie, o co mi chodzi. Jeśli chcesz zajmować się muzyką, to dobrze, gdybyś płacił jej jakiś rodzaj szacunku i próbował być muzykiem. Jeżeli większość moich kolegów, nie mówię o hip-hopowcach, nie potrafi w przekonywujący sposób po spożyciu alkoholu zaśpiewać Wlazł kotek na płotek tak, żebym wiedział, że to jest ta melodia, śmiem twierdzić, że nie jest najlepiej. Wolałbym, żeby była umuzykalniona i już wiem, że jest. Czy chciałbym, żeby szła drogą hip-hopową? Na pewno nie. Jeśli ona ją przeforsuje i będzie tego potrzebowała, to tata na pewno to dostrzeże i da możliwości, jednak zdecydowanie wolałbym, żeby nie była żadną rewolucjonistką ani performerką. Wolałbym, żeby zaśpiewała super song z gitarą jak Tracy Champan niż zapierdoliła super szesnastkę, która mnie zgniecie.
Mimo, że już tyle nie rapujesz, nadal jesteś aktywistą hip-hopowym. Zatęskniłeś trochę za tym środowiskiem?
Wiele razy. Parę razy w życiu stwierdziłem, że to pierdzielę, nie dam rady, już mi się nie chce. Wtedy Tede mnie zmotywował do tego, by wrócić. Przebywałem w tamtym czasie w Anglii. Wydałem dwie płyty, o których wspomniałeś. Na ten moment też jest sporo osób, które namawiają mnie do zajęcia stanowiska jako raper. Natomiast nie potrafię wskrzesić pewnych rzeczy i tak długo, jak nie będę w stanie udowodnić sobie, że jednak potrafię, to nikt tego ode mnie nie usłyszy.
Chcesz nam powiedzieć, że nie mamy co czekać na nowe rzeczy?
Sam czekam. Z tym że mam problemy nawet z selekcją beatów. Na czterysta doskonałych propozycji od najlepszych producentów dałem radę wybrać tylko jeden.
A co z materiałami na Super Grupę?
Każdy z nas wykorzystał szczątkowe ilości tego materiału do własnych celów; ja wziąłem na swoje projekty, Gural wykorzystał swoje zwrotki u siebie. Natomiast całości jakoś nikt nigdy nie upubliczniał.
Jesteś na bieżąco ze sceną na ten moment?
Bynajmniej. Głównie przez wzgląd na mnogość reprezentantów przeróżnych odmian, technik, podejść itd. Cieszę się, że scena nadal się rozwija. Byli ludzie, którzy dźwigali to na swoich barkach, a dziś są ci, którzy mogą z tego korzystać. To dobrze. Dotyka mnie jedynie to, że ta nowa modła niespecjalnie mi się podoba. Historia z łokciami podoba mi się zdecydowanie mniej niż oldschoolowy rap. Być może dlatego, że jestem reliktem przeszłości.
Swego czasu uznałeś swój rap za “niszę niszy”. Myślisz, że kiedykolwiek taki Borysewicz z Panasewiczem zastanawiali się ile cnót pęknie przy ich kawałkach? Raczej nie. To wynika z braku świadomości na temat tego, jaki rodzaj popkultury wyznacza artysta. Ci konkretni muzycy nie mieli pojęcia, że to akurat ich piosenka towarzyszyła jakiemuś słuchaczowi podczas pierwszego seksu, co skłoniło go do darzenia ich swego rodzaju sentymentem.
Mam tak samo. Nie wiedziałem o tym, że w opinii kogoś zupełnie obcego mogę urastać do rangi legendy. Dla mnie osobiście, bez fałszywej skromności, byliśmy niszą w niszy. To nie była popularna muzyka, a ja nie byłem tak popularny, jak najwięksi jej reprezentanci w tamtych czasach. Dzisiaj nadal jestem niszą, tyle że hip-hop przestał być niszową muzyką.
Dzięki za wywiad. Powiesz coś jeszcze na koniec?
Między niszą, a niszą, sprawy się kołyszą.