Sam nie słucham ludzi zamkniętych w sobie
Tak, bo po chuj stają przed mikrofonem?
To jest życie z wyborów, często złych, życie chore
życie z tych, co to sporo w nich się dzieje
Bo wciąż mam apetyt na te silne bodźce:
Kiedy jem, kiedy rżnę, kiedy słucham i gram
I zanim przez to się wykończę
Parę rymów ode mnie, niech ma, niech ma. To jest jedno z tych otwarć, jakich drzwi doświadczają nad ranem, gdy do ich właściciela wpadają antyterroryści. Bob Air wysamplował kawałek bluesowego utworu, przyspieszył, dodając barbarzyńską, walącą naprzemiennie perkusję i wjeżdżającą bez ceregieli sekcję dętą. Na początku numeru Mes każdy wers zaczyna od wymienienia osoby, do której go adresuje, by w ten sposób zapoznać cokolwiek zszokowanego słuchacza z ważnymi osobami w jego życiu – rodziną, przyjaciółmi, byłymi dziewczynami. Pokazuje sytuacje, które nie zawsze świadczą o nim najlepiej, zagląda tam, gdzie na meblu zostało jeszcze trochę kokainy, albo do kliniki aborcyjnej. Cóż, w końcu numer nie darmo rozpoczyna płytę nazwaną „Kandydaci na szaleńców”. Poza tym jest to uczciwość względem odbiorcy, który nieraz sam po koncercie przychodzi opowiedzieć artyście swoją historię. Tak jak „Otwarcie” zaczyna się nagle, bez wstępu, tak kończy się powoli, pozwalając autorowi ponucić i pogadać, zaś podkładowi wybrzmieć, po czym ucichnąć. Rośnie apetyt na więcej