Zapadnij w sen, noc uwalnia dzień
W parapet uderza deszcz, uspokój się
Powieki rytmicznie opadają powoli
Są już lepkie i ciężkie, zamykasz oczy
Zapadnij w sen, noc uwalnia dzień
W parapet uderza deszcz, uspokój się
Powieki rytmicznie opadają powoli
Są już lepkie i ciężkie, zamykasz oczy
Powstrzymuję w mych ustach słowa złe
Choć tak wiele powiedzieć chcę, rany otwierają lęk
Rzucam myśli po kątach, gubię je
A one echem odbijają się, dobijają mnie
Jesienią spadną na ziemię, potem przykryje je śnieg
Gałęzie drzew, liść metaforą łez
Retoryki kres, nielogiczny sens
I tak samo jak Ty zawieszam się, w przestrzeni swej
W tych roku porach, jest zaklęty deszcz
W ogniska płomienia skonam, znów ulatniając się
Upadnę gdzieś, a może złapiesz mnie, ogrzejesz mnie, chcesz?
Poczułem natury zew, naucz po niebie latać mnie
A gdy uniosę się, cierpkie słowa, winorośli szczep
Trunkiem sączą się, a moja broda wchłania krople dwie
Popełniam grzech, odpokutować chcę
Byle dojść tam gdzie, ukoi mnie dźwięk
Zapadnij w sen, noc uwalnia dzień
W parapet uderza deszcz, uspokój się
Powieki rytmicznie opadają powoli
Są już lekkie i ciężkie, zamykasz oczy
Zapadnij w sen, noc uwalnia dzień
W parapet uderza deszcz, uspokój się
Powieki rytmicznie opadają powoli
Są już lekkie i ciężkie, zamykasz oczy
Zapadnij w sen, noc uwalnia dzień
W parapet uderza deszcz, uspokój się
Powieki rytmicznie opadają powoli
Są już lekkie i ciężkie, zamykasz oczy