Na pusty żołądek znowu Tiger
Zagryzam go chesterfieldem light'em
Tauryną mózg karmię, kofeina działa już sprawnie
Jestem jak bóg, benzen do płuc wjechał fajnie
Słońce rozjaśnia powoli horyzont
Chorych ludzi rząd maszeruje po pieniądze
Najebany alkoholik wini chory rząd
Pewna emerytka ponownie nie usiądzie
Pozasychane rzygi zdobią chodniki centrum
Świt krwi na bluzach i pogubionych zębów
Po nocy nerwów zamaskowane pod litrami tanich perfum
Oparów tanich piw szerokie spektrum
Stada sępów odbywają wrogi lot
Mam oddech nierówny na skroni pot
Okrutnie serce dudni narasta chłód w nim
Dopiero doba bez snu kawa reguluje puls mi
Pełne wagony metra wiozą tłum
Mordy nadęte, bluzgi przerywają szum
Smutni, posłuszni jak w kolonii trutni
Wczoraj snuli plany ale dziś znowu chuj z tym
Muszę być czujny, płonie szlug
Chcę wierzyć, że mi to pomaga ale rośnie w głowie huk
Jest cicho, klawiatur gwarny stuk
Niby rozmawiamy, a nie słychać żadnych słów
Windy i pozory wypełniają szklany dom
Jedenastą godzinę emanuje monitor
Takie miasto, tempo wysokie tętno
Bez mety maraton biegniemy, nigdy stop
Suplement łykam, znowu czuję moc
Do zrobienia nadal mam stos, nadchodzi noc
Nigdy cię nie ma, czytam SMS od niej
Na pewno masz dziwkę, zapomnij o mnie
Zapomnę, nim pogasną budowle zimne jak ja
Wrócę tam w letargu ponownie za dnia
Północ na zegarku, nie wybieram się spać
Red Bull'e wezmę ze dwa
Sunę incognito jak czarny van
Jeszcze fajki mam, zaliczam czwarty bar
Nie ma żadnych dam tu, setki lajków
Zero IQ, bez hajsu lepiej wypierdalaj
Dalej klub, barman wie co mi wlać
Ciasno od skurwysynów, wilgotno od szmat
Obcy typ gada, że mnie zna chce ze mną chlać
A ja chętnie rozjebałbym mu łeb o blat
Pomazanych ścian wir, zaburzony czas
Teraz chcę być sam, telefon w końcu padł
Poszarpany mam film, błyski wydarzeń
Samotny spacer, nie wiem jak się tu znalazłem
Widzę niewyraźnie, słyszę pisk
Mimo świateł ciemno nagle, nie czuję nic
Paraliż totalny, pada gęsty deszcz
Niebieski sygnał, dźwięk syren, ktoś tu jest
Błogi bezruch, plecami do ziemi
Seria pytań bez odpowiedzi, brak reakcji źrenic
Zapach mocnej chemii, silnika zapłon
Chyba gdzieś jedziemy, igła mi przebija dłoń
Zasypiam albo zasnąłem dawno
Korytarz pełen lamp jasnych bardzo
Wszyscy pędzą nerwowo, nie wiem co ze mną
Każde słowo tu zebranych to bełkot
Powietrza haust, nie do opisania ból
Zewsząd rytmiczne odgłosy aparatur
Zero pauz, to piekło chyba, wbity venflon
W żyłach morfina płynie, dajcie mi zdechnąć
Sztywny kark mam, brak ruchu warg
Szepczą lekarze w duchu, że miałem fart
Druga szansa, diagnoza padła
Zapomnij o melanżach, kolejnym razem będzie piach
Twarze niewyczekiwane są tu
Pozostałym coś wypadło po prostu
Nie wiem jaki jest dzień, widzę miliardy zdjęć
W głowie robię remanent, kilogramy prochów do snu
Obiecuję sobie, kiedy wyjdę stąd będzie idealnie
Rzucę pogoń za hajsem, cały ten owczy pęd
Będę czysty jak abstynent, zmienię się całkiem
...
Na pusty żołądek znowu Tiger
Za okno leci pet, zapierdalam autem
Szary bajzel równo barwią latarnie
Późno jest, biorę żarcie w Mc Drive'ie [Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]