Wędrując polną drogą usłyszałem trzepot skrzydeł
Zdziwiony spojrzałem ku niebu
Nie dostrzegłem nic tylko promień słońca
Przedzierający się przez chmury beskidzkiego nieba
Pośród borów, kniei i potoków
Podróżując dolinami śniegu
Wypatrywałem ciągle jego tropów
I z pyska błyskającej skry
Ujrzałem popiołu krąg i jaskinie
Odorem siarki me nozdrza przepełnione
Od tysięcy lat to samo przeznaczenie
Moje serce strachem wypełnione
W tych beskidzkich lasach
Pośród górskich groni
Wciąż żyje stwór wyklęty
Nie objęty granicami
Nawet bystre ludzkie oko
Majestatu nie spostrzeże
Gdyż on lata tak wysoko
Pozostając w naszej wierze
W ciemności łypią szmaragdowe oczy
I ognia błysk
I ryk potężny kruszy męstwo wszelkie
Zwiastuje czas rozlewu krwi
W tych beskidzkich lasach
Pośród górskich groni
Wciąż żyje stwór wyklęty
Nie objęty granicami
Nawet bystre ludzkie oko
Majestatu nie spostrzeże
Gdyż on lata tak wysoko
Pozostając w naszej wierze
Bestia swój honor posiada
Życie swe chroni, oprawców zjada
Ja więc ruszam w swoją drogę
By z górskich szczytów oglądać jego lot