Na nic brudna krytyka słów przez habilitantów Bo mówię jak jest, masz to jak w banku Na nic ściemniony uśmiech kasy amantów Bo wkładam w rap serce, masz to jak w banku Wiadomo, jak potoczyła się kariera Adama Ostrowskiego. Stał się instytucją. Na jego flow i beatach polegać można do dziś. Już debiutanckie „Masz to jak w banku” miało zresztą wiele zalet, bo ktoś uderzył w końcu stół, nie bał się nazwać rzeczy po imieniu czasem nawet i nazwisku. Utwór tytułowy wolny jest akurat od – nomen omen – ostrych zapamiętywalnych wersów, fenomenalnych skreczy czy miażdżącego podkładu. Ma w sobie większość wad rodzimego hardcore'owego rapu – od rzewnej partii skrzypiec w beacie począwszy, na ogólnikach ubranych w silenie się na elokwencję w tekście skończywszy
– ale jest też jak nakładka usprawniająca jego działanie. Od pierwszych sekund kipi emocjami, cieszy ucho muzyczną ogładą twórcy, błyszczy bardziej plastyczną metaforą („Okrążony problemami jak ruiny bluszczem”). „Krytyczna wizja rzeczywistości Ostrego spodoba się zarówno fanom hip-hopu, jak i postpunkowcom wychowanym na tekstach Kazika” – trafnie prognozował w recenzji Igor Pudło. Po „Masz to jak banku” czuć było, że O.S.T.R. jest w stanie porwać za sobą ludzi. Taka charyzma zdarza się raz na dekadę