My to my, drzewo morwa, jedna całość
My to my, w świecie, w którym liczy się wytrwałość
O szczegóły dbałość, my to my
Zawsze, gdy słowa i bit tworzą monolit. Przyglądając się po latach, jak promowano drugą płytę Mor W.A., dostrzec można, że słowem kluczem była „moc”. Mocne teksty, mocne beaty. „My to my” to jeden z ostatnich hitów z czasów, gdy słuchacze nie bawili się masowo w ekspertów od niuansów. Rzecz wychodziła z osiedli dla osiedli. Kręgosłup miał być twardy. Skonsolidowany, wzajemnie się napędzający zespół znaczył więcej od solowych popisów. Energia była ważniejsza od nawarstwionych rymów. Rozpędzone „My to my” to płynący, wręcz rwący beat Waca, konkretny refren i trzymające odbiorcę w garści, z impetem podane, trzymające się tematu zwrotki. Kawałek dobry, by machać rękami na koncercie, złapać za sztangę na siłowni i docisnąć pedał gazu w samochodzie. Więcej wtedy nie było potrzeba, a że zespół zawsze starał się dbać o możliwie duży realizacyjny profesjonalizm, to dynamika nagrania wyróżniała go wśród konkurencji. Mor W.A. na następnej płycie rozhermetyzuje się nieco wzbogaci brzmienie, zmniejszy ciśnienie. Ale nie ma się co dziwić ludziom, że tak chętnie do tego utworu wracają, nawet jeśli Wigor nie do końca płynnie manipuluje tu tempem nawijania, a jego dwóch skandująco-pohukujących kolegów prezentuje się anachronicznie „My to my” do dziś działa jako otrzeźwiający policzek dla ludzi pogrążonych w marazmie i zblazowaniu