Po pierwsze ludzi w Krakowie pozdrowię,
moja ręka na kabonie, a rym w mojej głowie.
Człowiek, nie chcesz forsy, nie używaj i sypiaj w kartonie.
Ta ekipa przynosi coś świeżego przy mikrofonie.
Dopóki blunt w drugiej dłoni płonie,
dopóki będą głupie groupie, które robią puki-puki,
lubią mój długi rym i tłusty styl.
Nie pasuje ci? Chuj z tym! Kraków ma dwa medialne oblicza. Jedno związane jest ze spuścizną kulturalną miasta i grzecznie prowadzi turystów od Wawelu, obok witraży Wyspiańskiego, ku Piwnicy pod Baranami. Na przekór lekko snobistycznej pieśni przeszłości idzie jednak ryk przedmieść zantagonizowanych na gruncie piłkarskim i wyposażonych w maczety. I właśnie w drugi z tych stereotypów wpisał się krakowski hip-hop, utożsamiany przez lata przede wszystkim z hardcore'owym, przestępczo-więziennym repertuarem Firmy i jego pokłosiem. Tyle że tam, gdzie są kluby, będzie potrzebny rap do podnoszenia rąk w górę. Jeszcze przed dominacją Firmy pionierzy z Intoksynatora szli twardo, jak na jegomości oficjalnie debiutujących u Zip Składu przystało, ale mieli tego świadomość. „W góre rence” to ozdoba płyty „Wielkie hity” i mały producencki triumf dominującego wśród lokalnych beatmejkerów Bastka – świdrujący, Beatnutsowy sampel z ciężkimi, obtoczonym w basie werblami, uzupełniony rapowymi stylami tyleż surowymi, co spontanicznymi, pozbawionymi megalomańskich złudzeń. A do tego dobry skrecz. Trzeba przyjrzeć się temu, jak MC zaczynają zwrotki, bo zarówno „Po pierwsze ludzi w Krakowie pozdrowię” Bastka, jak i „Do góry ręce, jakbyś wygrał mistrza wagi ciężkiej” Tobiego to już historia. Cały utwór do dziś wydaje się absolutnym koncertowym pewniakiem. [Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]