Cała sala kołysała się w takt twoich bioder
Niejeden dałby za nie świat, bo ich ogień
Wabił spojrzenia, lecz zamieniał ćmy barowe w popiół
Dawał do zrozumienia, żeby dać sobie spokój
To półwiarygodne, jaką siłę ma przypadek
Siadłaś naprzeciw mnie, kiedy kończyłem kawę
Nawet nie wiedząc, że tej nocy będę grał tu
I że od godziny sączę cabernet twych kształtów. Duże Pe to prawdziwy mistrz ceremonii sprawdzający się w abstrakcyjnym dancehallu Senk że, wkurzonym punk-folku Masali, a nawet na rautach, gdzie rapowy tekst musi się obronić obok wiersza Adama Zagaj**skiego. Jedynym problemem rozsławionego wolnostylowymi popisami stołecznego rapera jest słabe wyczucie czasu. Tak jak solowy „Sinus” wyszedł za szybko i jest albumem w gorącej wodzie kąpanym, którego autor nie opanował jeszcze wówczas do końca swojego głosu i nie wycisnął maksimum z flow, tak krążek nagrany w ramach duetu Cisza i Spokój ukazał się za późno. Scena w międzyczasie się rozwinęła toteż o ile muzyka Spoxa się obroniła, tak przechwałki Pe trąciły myszką, a poezja zrobiła się ciut dęta. Słychać to w „Ostatniej nocy”. Ale nic to – ozdobiony liryczną zwrotką łodzianki Lilu utwór i tak ma niesamowity klimat podkreślony umiejętną aranżacją zacierającą granicę między beatem a kompozycją. Słowa uznania należą się za kunszt, z jakim zamknięto w kawałkach impresję, nastrój, magię chwili